poniedziałek, 17 lipca 2017

Tajemnica tworzenia wg Jonathana Carrolla. Recenzja "Krainy chichów"

"Kraina chichów". Książka, której nigdy nie miałam w swoich czytelniczych planach, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, której nie znał żaden z moich znajomych. Oprócz jednego. Tego właśnie, który polecił mi jej przeczytanie. Można powiedzieć: powieść - widmo. "Kraina chichów" odnalazła mnie sama przez ciąg rozmaitych "przypadków" szytych zbyt grubymi nićmi, począwszy od przypadkowego spotkania w kawiarni po zupełnie przypadkowe odnalezienie w antykwariacie. Wszystkie te wydarzenia, poprzedzające lekturę, okazały się świetnie współgrać z charakterem "Krainy chichów" odkrywanym ze strony na stronę. Ta powieść wydaje się żyć, myśleć, posiadać ściśle określoną osobowość. Jakby nie chciała ograniczyć się do tego  fragmentu fikcji, który został w niej zawarty.

Recenzowanie takich książek zawsze jest dużym problemem, bo wymykają się ocenie. Wszystkie rubryki i kategorie: narracje, postacie, fabuła... To wydaje się po prostu nie na miejscu. Człowiek nie jest nawet w stanie powiedzieć, co mu się podoba w tej książce. Ba! Nie jest nawet w stanie określić swojego do niej stosunku. Jaka jest tak naprawdę "Kraina chichów"? Ciekawa? Przyjemna? Genialna? Na pewno intrygująca.

Przede wszystkim powieść rzuca światło na rolę twórcy. Stara się odpowiedzieć na pytanie, kim jest pisarz w życiu swoich czytelników, w świecie, w społeczeństwie. Magiem, dobroczyńcą, geniuszem, zbrodniarzem, a może bogiem dokonującym żmudnego dzieła tworzenia? Odpowiedź, którą czytający odnajduje w tej książce zdecydowanie może mu się nie spodobać.

Pociągający jest również sposób narracji. Nazwałabym go niezwykle inteligentnym i błyskotliwym słowotokiem z mnóstwem odwołań do zakorzenionych w kulturze pojęć , wydarzeń i postaci. Z pewnością każdego uważnego czytelnika zaskoczą ciekawe porównania, których narrator używa z niemałą satysfakcją. Świat wykreowany przez autora ma swój klimat, wydaje się prawdziwy, naturalny, niewymuszony. Zagłębiając się w lekturze, czytający chłonie specyficzną atmosferę Środkowego Zachodu, zapachy mięsiwa podpiekanego na ruszcie, ciepło bijące od asfaltu wiodących przez pustkowia dróg.

Świetne są również postacie, zwłaszcza kobiece, którym nie oszczędzono wielu ironicznych uwag dotyczących ich natury. Moją ulubienicą jest zdecydowanie Saxony, poczciwe, roztrzepane i urocze dziewczę z zamiłowaniem do wymyślnych potraw. Nie wiem dlaczego, ale jej postać nieodmiennie przywodzi mi na myśl Bridget Jones.

A jeśli chodzi o strukturę książki to... zaczyna się niewinne. Zwykłe dzieje nauczyciela, który rzuca swoją ciepłą posadkę, by napisać własną książkę, biografię ukochanego autora z lat dziecinnych. Nagle jednak wydarzenia przybierają obrót co najmniej niespodziewany. Autor "Krainy" zwinnie lawiruje między absurdem i groteską a grozą. Wydaje mi się jednak, że unika tego, co zabiło niejedną książkę opartą o ciekawy koncept - kiczu. 

Na koniec, oddajmy głos autorowi.
Moja książka jest (...) opowieścią o cudzie i grozie tworzenia. Porusza problem osiągnięcia artystycznego: czy wielki pisarz jest zarazem wielkim alchemikiem, zdolnym przemienić słowo na papierze w człowieka w niebieskim kapeluszu, który naprawdę staje pod naszymi drzwiami? A jeżeli jest do tego zdolny- to czy jest to wspaniałe, czy potworne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każdy, nawet najmniejszy, komentarz bardzo dziękuję. :)