artykuł

Trzech muszkieterów polskiej literatury

14:16

W Panteonie polskiej literatury zajmują miejsce absolutnie czołowe. Podniesienie ręki na ich twórczość w oczach wielu zasługuje na niezwłoczne potępienie i publiczny lincz. To jak kalanie własnej Ojczyzny, własnej tożsamości, godności. Ich utwory są znane i wspominane, wkuwane na pamięć przez kolejne pokolenia Polaków, pojawiają się w szkolnych podręcznikach i opracowaniach, są bastionem polskości. Myślę, że gdyby przeprowadzić ankietę, to potężna część naszego społeczeństwa z rodzimej literatury wspomniałaby właśnie o nich, niewykluczone (niestety), że dla części mniej zaprzyjaźnionej ze słowem pisanym istnieje jedynie ta trójca. Wielcy obecni. Przewodnicy narodu. Ubóstwiani, choć nieraz i nienawidzeni.

1. Adam Mickiewicz

 Myślę, że nikogo nie zdziwi obecność imienia i nazwiska tego pana na pierwszym miejscu. Czy komuś się to podoba czy nie, Adam Mickiewicz jest numerem jeden polskiej literatury. Jego popularność można liczyć w szkołach, które przyjęły go za swojego patronach, w wydaniach dzieł, których wciąż przybywa, w arkuszach maturalnych, w których pojawiły się pytania o jego twórczość, w konkursach recytatorskich poświęconych jego poezji czy choćby ulicach Mickiewicza, których nie brakuje w szanujących się, polskich miastach. Kto nigdy nie uczył się na pamięć "Reduty Ordon"? W którym z domów nigdy nie wybrzmiał choćby fragment "Inwokacji"?

Adam Mickiewicz, wielki romantyk, nieszczęśliwy emigrant i patriota zajmuje w zbiorowej świadomości miejsce szczególne. Miał wpływ na kształtowanie się polskiego ducha w czasach próby i cierpienia, w trudnych czasach zaborów zajmował miejsce wieszcza, niepodważalnego autorytetu, proroka niemal. Dzisiaj, myśląc "Mickiewicz", przede wszystkim widzimy Soplicowo. Ostatni zajazd na Litwie, który w jakiś sposób zdefiniował to, kim Polak jest, w co wierzy, jakimi wartościami się kieruje. Prowincja przesiąknięta tradycją, gościnnością i wiarą, to taka mała (?), polska utopia, miejsce święte. Ale "Pan Tadeusz" to nie wszystko. Są przecież i "Dziady" przekazujące ludową duchowość i mądrość, przedstawiające romantyczne myślenie o świecie, a także popularyzujące niefortunną (bo ciągnącą się za nami do dziś) koncepcję mesjanizmu.

Mickiewicz jest taki bliski, dobry i swojski. Myślący "jak trzeba". Myślący wartościami "Bóg, honor, Ojczyzna". Dlatego tak łatwo rozgrzeszamy Wallenroda, przebaczamy Robakowi i z zadziwiającą cierpliwością wysłuchujemy majaczeń Konrada z III cz. "Dziadów". Dlatego zachwycamy się "Balladami i romansami", jesteśmy zauroczeni Zosią i Aldoną, chętnie bierzemy udział w wyprawie trzech Budrysów. Mickiewicz mówi to, czego chcemy słuchać, mówi to, co nosimy w sobie, co jest w nas głęboko zakorzenione. Jego twórczość nie skazuje na bolesne rozczarowania, nie zajmuje się dylematami moralnymi, ale ukazuje pewną czarno-białą oczywistość świata.
(Z góry przepraszam za moje generalizowanie :))

2. Juliusz Słowacki

Zawsze drugi. Zawsze za Mickiewiczem. Juliusz Słowacki, niewątpliwie najzdolniejszy gracz na giełdzie wśród polskich literatów. :) Twórca "Kordiana", "Fantazego", "Beniowskiego", a także niezwykle wzruszających listów do matki. Jego wiersze promieniują wielką wrażliwością i subtelnym acz dostrzegalnym egocentryzmem. Znany jest również z tego, że w jednym ze swoich utworów miał przewidzieć wybór Karola Wojtyły na papieża (choć osobiście podchodzę do tej tezy z dużą dozą ostrożności.

W swoich dziełach poruszał tematy przeróżne takie, jak walka narodowo-wyzwoleńcza, konflikt jednostki ze społeczeństwem, ofiara i poświęcenie, indywidualizm, ale także rosnąca siła pieniądza ("Fantazy") czy też przewrotność kobiet ("Kordian"). Muszę przyznać, że nigdy nie byłam zwolenniczką twórczości Słowackiego i z wielkim pobłażaniem traktowałam jego utwory (jak większość pozycji romantycznych zresztą). Dopiero inscenizacja "Kordiana" na deskach Teatru Narodowego (idźcie koniecznie!) otworzyła mi oczy na to, jak bardzo uniwersalne i ponadczasowe jest jego dzieło, jak wiele w nim prawdy (tego typu, który kole w oczy) i gorzkiej refleksji nad światem, człowiekiem, ... Polakiem.

Słowacki był również ulubieńcem elit II Rzeczypospolitej, w tym samego marszałka Piłsudskiego. To właśnie w okresie międzywojennym jego prochy wróciły na ojczyzny łono i spoczęły wśród innych znamienitości na Wawelu. Dziś o Słowacki pamięta się chyba coraz mniej, choć nadal jego nazwisko przewija się w podręcznikach z częstotliwością dziesięciu razy na stronę. Niemniej jednak "wielkim poetą był" i na miejsce drugie w niniejszym zestawieniu zasługuje.

3. Henryk Sienkiewicz

Oddaję głos Gombrowiczowi:  
Czytam Sienkiewicza. Dręcząca lektura. Mówimy: to dosyć kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha – i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy: nieznośna opera! i czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni.
Potężny geniusz! – i nigdy chyba nie było tak pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego. To Homer drugiej kategorii, to Dumas Ojciec pierwszej klasy. Trudno też w dziejach literatury o przykład podobnego oczarowania narodu, bardziej magicznego wpływu na wyobraźnię mas. Sienkiewicz, ten magik, ten uwodziciel, wsadził nam w głowy Kmicica wraz z Wołodyjowskim oraz panem Hetmanem Wielkim i zakorkował je. Odtąd nic innego Polakowi nie mogło naprawdę się podobać, nic antysienkiewiczowskiego, nic asienkiewiczowskiego.
 Iluż z nas składuje zakurzone, ciężkie tomy "Trylogii" i "Krzyżaków" w domowej biblioteczce? Ilu z nas dało się oczarować pięknym opowieściom (bajkom?) Sienkiewicza o dobrych, mężnych, szlachetnych Polakach, którzy w najcięższych dziejowych momentach potrafili się zmobilizować i pokonać nawet najpotężniejszego wroga? Co jest charakterystyczne dla Sienkiewicza? Płaskość i czarno-białość. Jednowymiarowość postaci. Wspaniały Skrzetuski, dobrotliwy Zagłoba, dzielna Oleńka (która zdrajcy nie chciała), waleczny Wołodyjowski. No dobrze, jest jeszcze Kmicic. Ale i ten po początkowych wybrykach szybko przechodzi na jasną stronę mocy. Pokrzepiająca, poprawiająca humor lektura zawsze znajdzie czytelników, a tych nie brak Sienkiewiczowi także dzisiaj.

Na wielki podziw zasługuje natomiast niezwykle barwnie odmalowany świat starożytnego Rzymu z powieści "Quo Vadis". Pamiętam, że po traumatycznych doświadczeniach z "Krzyżakami" spotkanie z tą lekturą było miłym zaskoczeniem. Choć i to dzieło Sienkiewicza posiada potężną dawkę czarującej naiwności, co poniekąd można uznawać za znak firmowy pisarza.

absurd

"Jak podróżować z łososiem", czyli Umberto Eco na tropie absurdu

17:30

Niech Was nie zwiedzie tytuł książki wskazujący na jej poradnikowo-wędkarsko-podróżniczą genealogię! "Jak podróżować z łososiem" to zbiór krótkich felietonów autorstwa Umberto Eco publikowanych w mediolańskim tygodniku "L'Espresso" w latach 2004-2014. W swoich tekstach znany (a nawet uznany) pisarz, mediewista i badacz kultury masowej udowadnia to, czego absolutnie udowadniać nie musi: swoją inteligencję, przenikliwość i niesłychaną umiejętność obserwacji świata. Niezwykle czujny na dokonujące się przemiany, ukazuje absurdalność mechanizmów rządzących naszą rzeczywistością, brak logiki w działaniu, głupotę i zupełny defizyt autorefleksji, a dodatkowo zachwyca poczuciem humoru.

 Każdy z felietonów ma charakter silnie satyryczny. Eco drwi z rozrostu biurokracji (historia obywatela próbującego załatwić sobie wtórnik utraconego prawa jazdy, która z powodzeniem mogłaby stać się kanwą niejednego filmu sensacyjnego); rozwoju technologii, która zamiast ułatwiać życie ludzkie, skutecznie je utrudnia; wszechogarniającej gadżetomanii; bezsensownej schematyczności i ślepego postępowania zgodnego z procedurami; pogoni za popularnością (choćby taką zrodzoną z udziału w teleturnieju) czy też zaciekłości fanów futbolu w forsowaniu swoich przekonań. Wszystko to brzmi znajomo, podejrzanie znajomo. Felietony pokazuję, że świat roi się od absurdów i absurdzików, które tylko pozornie można uznawać za mało istotne. Tak naprawdę wpływają one na nasze życie, sprawiając, że staje się ono dużo bardziej skomplikowane i mniej zrozumiałe.
Nauczono mnie już w dzieciństwie, że jeśli proponują mi coś gratis, powinienem dzwonić po karabinierów.
 Felietony Eco śmieszą właśnie dlatego, że są nam szczególnie bliskie. Wielokrotnie doświadczaliśmy takich samych lub bardzo podobnych sytuacji, z innych nie zdawaliśmy sobie dotąd sprawy, ale po przeczytaniu artykułu możemy stwierdzić: "tak naprawdę jest". Model biblioteki przedstawiony w "Jak urządzić bibliotekę publiczną" funkcjonuje NIESTETY nie tylko we Włoszech, nie tylko w Polsce, ale w każdym innym miejscu na świecie (z moim rodzinnym miastem na czele). Autorowi udało się stworzyć uniwersalny w przekazie przewodnik po absurdalnej na skalę globalną rzeczywistości.

Felietony nie odnoszą się jednak do pana X czy pani Y, ale do każdego z nas. Nie są pustą rozrywką, ale prowadzą do refleksji, czy przypadkiem nie bierzemy udziału w tym całym bałaganie. Czy nie powielamy pewnych schematów, czy nasze zachowanie jest logiczne, czy bez większych problemów posługujemy się rozumem? Myślę, że po skończonej lekturze odpowiedź na te pytania może nas zaskoczyć.
Bądźmy szczerzy: zabieganie o rozpoznawalność w taki sposób jest bardziej moralne niż dręczenie bliźnich pisaniem złych wierszy.


filozofia

Powieść metafizyczna. "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego

18:46

"Traktat o łuskaniu fasoli". Już sam enigmatyczny tytuł sprawił, że zapragnęłam poświęcić powieści Wiesława Myśliwskiego dłuższą chwile. Ale oczywiście argumentów było więcej (o co najmniej dwa). Argument drugi: autor, mimo (a może właśnie dzięki) swojej uszczypliwości i skłonności do ironizowania, zrobił na mnie nader dobre wrażenie podczas spotkania z czytelnikami jesienią poprzedniego roku. Po trzecie: "Traktat o łuskaniu fasoli" został uhonorowany Nagrodą Literacką Nike. A jak wszyscy wiemy, nie każda książka zostaje w ten sposób wyróżniona. Wyraźnie zachęcona tymi  jednoznacznie sprzyjającymi przesłankami, zabrałam się do lektury. Teraz mam ochotę na więcej. Więcej łuskania.

Powieść w swojej budowie jest liczącym blisko 400 stron monologiem, gawędą poświęconą życiu pewnego anonimowego człowieka skierowaną do innego człowieka, również anonimowego. Niektóre fragmenty książki sugerują, że opowieść ta jest przeplatana wtrąceniami słuchającego, których jednak czytelnik nie zna. Może się ich wyłącznie domyślić z reakcji osoby mówiącej, wywnioskować z emocji, które wyraża ona poprzez swoje słowa. Snująca się przez wiele godzin opowieść jest historią życia opowiedzianą całkiem spontanicznie, na skutek niespodziewanego zrządzenia losu. Do drzwi głównego bohatera puka bowiem nieznany gość zainteresowany kupnem fasoli. Tak rozpoczyna się początkowo powierzchowna, zupełnie niezobowiązująca pogawędka, która wkrótce przeradza się w poważny, długi wywód. O życiu, doświadczeniu wojny, samotności, emigracji, miłości i jej braku. Kolejne karty strony zapełniają refleksje na temat ludzkiej natury, zachodzących na świecie zmian, uczuć, konfliktów, muzyki, natury, zwierząt, relacji, tematów różnych i na pierwszy rzut oka zupełnie ze sobą niezwiązanych. Narratorowi udaje się jednak uniknąć nagłych przeskoków, jego opowieść jest płynna, logiczna, spójna.
Według mnie wszystko od słów zależy. Jakie słowa, takie rzeczy, zdarzenia, myśli, wyobrażenia, sny i wszystko, nawet co na samym dnie człowieka. Byle jakie słowa, to byle jaki człowiek, byle jaki świat, byle jaki nawet Bóg.
Jeszcze nigdy, piszę to z pełną świadomością, nie spotkałam się z książką tak przesiąkniętą mądrością. Czytając, czuje się siłę ludzkiego doświadczenia, dostrzega się, że to właśnie różne zdarzenia, spotkania, nawet najmniej znaczące epizody kształtują nasze życie, naszą osobowość i charakter. Czynią nas bardziej świadomymi i bogatszymi wewnętrznie.
Według mnie miłość to niedosyt istnienia.
"Traktat" dotyka istoty ludzkiego życia. Tego, co niedotykalne i nienazywalne. Dlatego myślę, że "powieść metafizyczna" to dla niego określenie wręcz idealne. Utwór zadaje wiele pytań dotyczących ludzkiego istnienia, choć nie na wszystkie jest w stanie udzielić odpowiedzi. Lecz mimo tych niepowodzeń niesie ze sobą wewnętrzne ukojenie, wyzwala ze strachu. Wsłuchując się w słowa opowiadającego, wiemy, że nie mówi on tylko i wyłącznie o doświadczeniach jednostkowych, że nie stawia w centrum historii samej w sobie. Nie. Konkretna, choć pozbawiona detalów (jakieś miejsce, jakaś kobieta, jakaś restauracja, jakieś uzdrowisko) opowieść jest jedynie środkiem wyrażenia uniwersalnego przesłania.

Czym jest tytułowe łuskanie fasoli? Chyba życiem. Każdy z nas musi się w tym łuskaniu codziennie doskonalić. Robić to dobrze i wytrwale, mimo zmęczenia, bólu, początkowego braku wprawy. Każdej nocy, każdego dnia, bez przerwy. To właśnie to łuskanie odmierza czas naszego istnienia. 
O, łuskamy fasolę, więc jesteśmy
"Traktat o łuskaniu fasoli" nie jest pozycją (księgą?) polecaną. Jest pozycją obowiązkową.

Książniczka

Granice niezwykłości. "Zniknięcie słonia" Haruki Murakamiego.

17:21

"Zniknięcie słonia" to zbiór opowiadań niezwykle poczytnego, japońskiego pisarza, Haruki Murakamiego, który (jak wiele wybitnych postaci świata literatury) ma tyluż zwolenników, co przeciwników. W zbiorze wspina się na szczyty niezwykłości, absurdu i surrealizmu, całkowicie dowolnie kształtuje swój świat, pozbawiając go znamion wszelkiego prawdopodobieństwa. To, co dzieje się na kartach książki w niczym nie przypomina znanej nam świetnie rzeczywistości. Jest ona (wraz z popularnymi piosenkami, zjawiskami, historycznymi wydarzeniami czy też całkiem zwyczajnymi bohaterami) jedynie punktem wyjścia do snucia opowieści przesączonej niesamowitością, którą trudno nazwać subtelną. Jest to niesamowitość w dawce potężnej, lecz z uporem maniaka będę utrzymywała, że nie śmiertelnej.

"Zniknięcie słonie" jest więc swego rodzaju kroniką zdarzeń nadzwyczajnych. Powodowane nieoczekiwanym głodem małżeństwo dokonuje słabo przygotowanego, aczkolwiek skutecznego napadu na McDonald's, pracownik działu kontroli jakości na skutek niezwykłego doświadczenia obserwacji kangurów przesyła nieznanej klientce taśmę z nagranym intymnym zwierzeniem, zamożnego człowieka sukcesu bez reszty pochłania nietuzinkowa pasja-  palenie stodół, a TV People bezpardonowo wkraczają w życie niewinnego człowieka.

Czytając te opowiadania, trudno nie zastanowić się nad wielowymiarowością wyobraźni autora. W jaki sposób udało mu się wykreować świat aż tak daleki od rzeczywistości? Z każdym kolejnym opowiadaniem pojawia się coraz więcej zdumień i znaków za pytania. Nie każdy aspekt historii jest precyzyjnie wytłumaczony, nie o to chodzi Murakamiemu. Dzieło pisarza nie jest przecież traktatem naukowym, ale... No właśnie. Czym tak właściwie? Jego miniutwory charakteryzuje pewnego rodzaju oniryzm, niektóre przypominają marzenia senne, w których materia ulega szybkim i spontanicznym przekształceniom.

Murakami jest pisarzem bezkompromisowym, kroczącym swoją własną drogą. To czyni go właśnie niezwykle oryginalnym i myślę, że także atrakcyjnym w oczach czytelników z różnych części świata. Jego twórczość, przekraczająca kolejne granice niezwykłości, przekracza również granice kulturowe.

artykuł

Książki mojego dzieciństwa

17:07

Każdy (a przynajmniej większość) z nas, zażartych czytelników, rozpoczął swoją przygodę z książkami pacholęciem jeszcze będąc. Myślę, że to, co czytaliśmy albo też co nam czytano w dzieciństwie w jakimś stopniu ukształtowało naszą wrażliwość, wyobraźnię, osobowość, charakter. Nie mówiąc już o czytelniczych preferencjach. 

W tym poście opowiem trochę o książkach absolutnie wyjątkowych i niesamowitych, które darzę ogromnym sentymentem chyba właśnie dlatego, że towarzyszyły mi przez błogie lata dzieciństwa. Wszystkie były ważne. Każda była inna. Każda w odmienny sposób działała na moje emocje. 

"Baśnie" Andersena

Dzieło duńskiego baśniopisarza jako pierwsze wyłania się z mojej czytelniczej pamięci. Czytanie Andersena było pewnego rodzaju rytuałem, który rozgrywał się w moim domu każdego wieczora. Jako dziecko byłam zafascynowana twórczością tego twórcy, jakąś taką dziwną niezwykłością i pięknem bijącymi z jego opowieści. Wykreowany przez niego świat posiadał magnetyczną moc przyciągania, ale też oswajał z różnymi uczuciami od radości, szczęścia, wdzięczności i spełnienia po bezbrzeżny smutek, żal i rozpacz. Potężne tomisko opatrzone przecudnymi, malowanymi akwarelą ilustracjami, w pełni oddającymi klimat baśni, długo zajmowało niekwestionowane pierwsze miejsce. Opowieści były czytane wielokrotnie, zwłaszcza te, które darzyłam szczególnym przywiązaniem, takie jak "Dzikie łabędzie" czy "Towarzysz podróży". Do dzisiaj uważam, że "Baśnie" są niekwestionowanym arcydziełem i mogą być bez przeszkód czytane przez dojrzalszych czytelników.


"Ania z Zielonego Wzgórza"

Tak, wiem. Nie jestem ani odrobinę oryginalna. Należę do tej zdecydowanej większości, która została podstępnie oczarowana przez uroczego rudzielca z Avonlea. Która z nas w jakimś momencie swojego życia nie utożsamiała się z Anną Shirley, nie widziała w niej bratniej duszy, nie pragnęła zobaczyć w sobie roztargnionej marzycielki wpadającej w liczne tarapaty? Moja przygoda z panną Anną rozpoczęła się w drugiej klasie podstawówki. Pamiętam, że polowałam na książki z serii o tej bohaterce w szkolnej bibliotece i w mig je pochłaniałam. Wielogodzinne  spotkania z Anią były dla mnie czymś niezbędnym i odcisnęły swoje piętno na mojej wrażliwości. Ale to nie wszystko...Odtąd zapragnęłam mieć rude włosy (da się zrobić) i zielone oczy (nie da się zrobić). :)


"Opowieści z Narnii"

Czytanie "Opowieści z Narnii" w pewnym momencie stało się moim małym uzależnieniem. Świat Lewisa wciągnął mnie bez reszty. Do dzisiaj pamiętam, jak bardzo ta książka oddziaływała na moją wyobraźnię, jak mocno czułam się związana z bohaterami poszczególnych części serii, jak wielkie rozgoryczenie i rozżalenie pojawiło się we mnie, gdy Narnia w "Ostatniej bitwie" ostatecznie przestała istnieć. Są takie powieści, których największym minusem jest fakt, że w końcu się kończą. Myślę, że dotyczy to każdej książki z cyklu "Opowieści z Narnii". Są one jedną wielką opowieścią o przyjaźni, poświęceniu, odwadze, dobroci  i miłości. O postawach. Nieustannej potyczce rozgrywającej się między dobrem i złem.

"Jeżycjada"

A na koniec: książki z dzieciństwa ciut późniejszego. Powieści Małgorzaty Musierowicz mają chyba tyle samo przeciwników, co zwolenników. Zarzuca się im rażącą naiwność, nierealność, skłonność do upraszczania, irytujący wręcz optymizm. Malkontenci jak zwykle mają rację, ale muszę ich zmartwić. Za wszystkie te zarzuty kocham ten cykl. Z powieści pani Małgorzaty bije miłość i ciepło, jej utwory otulają człowieka, jak kocyk, kiedy świat wydaje się zły, kiedy nic nie ma sensu. Pobyt w borejkowskiej kuchni ma działanie silnie terapeutyczne i myślę, że właśnie dlatego pędzę do księgarni, kiedy tylko dowiaduję się o pojawieniu się kolejnego tomu nieśmiertelnej "Jeżycjady". Na tych książkach się dorasta, dorośleje, w końcu starzeje.


A wy jakie książki pamiętacie ze swojego dzieciństwa?

Książniczka

Morderczy zapach. "Pachnidło" Patricka Suskinda

17:49

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak działa na Ciebie zapach? Jak często postrzegasz świat, ludzi, zdarzenia, miejsca przez jego prymat? Czy jesteś świadomy tego, jak poszczególne zapachy wpływają na Twoją wyobraźnię, zapisują się we wspomnieniach, sprawiają, że niektóre chwile uważasz za wyjątkowe i wspaniałe? "Pachnidło" to podróż przez świat zapachów. Na kartach książki znajdziemy mnóstwo nazw substancji wydzielających przepiękną woń: piżmo, olejki różane, olej goździkowy, styraks, wodę fiołkową... Ale to nie one pozwolą na stworzenie pachnidła o zniewalającym zapachu, któremu nie dorówna Chanel ani Dolce & Gabbana.

Znalezione obrazy dla zapytania pachnidło
Jan Baptysta Grenouille jest człowiekiem obdarzonym darem niezwykle czułego zmysłu powonienia. Jego umiejętności pozwalają na tworzenie niedoścignionych perfum, którym nie jest w stanie oprzeć się żaden człowiek na świecie. Grenouille nie znajduje jednak spełnienia w komponowaniu zapachów zadowalających zwykłych śmiertelników, nie pragnie bogactwa ani sławy. Jego jedynym pragnieniem jest stworzenie pachnidła nad pachnidłami, jakiego nigdy wcześniej nie wymyślił żaden człowiek. Grenouille oddaje się szaleńczym poszukiwaniom, nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel.

Autorowi "Pachnidła" udało się stworzyć mroczny klimat, który sprawia, że podczas czytania czytelnikowi włos jeży się na głowie (zwłaszcza kiedy śledzi poczynania głównego bohatera późno w nocy). Atmosfera książki przypomina trochę tę znaną z baśni braci Grimm. Suskind kreuje swój świat jako miejsce zamieszkane przez okrutnych, bezwzględnych ludzi owładniętych chęcią osiągnięcia osobistego sukcesu, gromadzenia bogactwa, zdobywania sławy i rozgłosu. Ludzie w "Pachnidle" są małostkowi, pozbawieni wyższych uczuć i wartości moralnych. Każdy z bohaterów wcześniej czy później okazuje się wyrachowanym pozorantem, oszukującym innych, a czasem i siebie.
Ten świat to miejsce odrażające. Nawet Paryż, stolica mody i miejsce będące siedzibą możnych, zostało przedstawione jako miasto gnieżdżącej się biedoty, przepełnione odpadkami, wydzielające obrzydliwy odór.
 Ludzie bowiem mogą zamykać oczy na wielkość, na grozę, na piękno, i mogą zamykać uszy na melodie albo bałamutne słowa. Ale nie mogą uciec przed zapachem. Zapach bowiem jest bratem oddechu.
Znakomita jest także kreacja głównego bohatera, który jest wcielonym złem. Wydaje się być napędzany nienawiścią do otaczającej go rzeczywistości. Jego postępowaniu z jednej strony brakuje motywów, postaw, z drugiej- jest ono uwarunkowane doświadczeniem. Nigdy przecież nikt nie okazał mu czułości, miłości, zrozumienia czy nawet zwykłej, ludzkiej dobroci. Od drugiego człowieka otrzymał jedynie pogardę i odrzucenie. Mimo to Grenouille nie jest w stanie obudzić sympatii czy współczucia nawet w najbardziej wrażliwej osobie. To potwór. Bez uczuć. Bez emocji. Ale za to z ogromnym talentem.

"Pachnidło" to w gruncie rzeczy niezbyt skomplikowana historia, która intryguje. Atmosfera baśni, nieszablonowy główny bohater i wyjątkowy zapach. Oto przepis na sukces.

artykuł

Nie każdy może pisać książki!

18:16

Nagle wszystkich ogarnęła wielka mania pisania. Literackie zacięcie odnalazło w sobie wiele mniej lub bardziej znamienitych osobistości świata sportu, polityki, show biznesu, muzyki, filmu. Już od wejścia do księgarni witają nas idealnie przypudrowane, znane twarze. Każda z nich, jak głosi napis z przodu lub z tyłu pięknie oprawionego tomiska, ma nam do przekazania coś, czego wcześniej jeszcze nie powiedziała (swoją drogą, to niektórzy naprawdę musieli się natrudzić, zachowując coś jeszcze dla siebie z częstotliwością udzielania wywiadów średnio raz na miesiąc). W takich książkach często można znaleźć informacje, bez których nasze życie byłoby o wiele uboższe. Gdzie kto brał ślub, co je na śniadanie, jaką zupę lubił dzieciństwie, gdzie był a gdzie go jeszcze (niestety!) nie było, ile ma dzieci i co teraz robią (robią karierę oczywiście) itd. Słowem, wydają historie swojego życia, wspomnienia, rozmowy nafaszerowane zachęcającymi, odpowiednio obrobionymi zdjęciami. Zdradzają "sekrety", piszą "tylko szczerze", dzielą się radościami i smutkami sprzed kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu lat.

Co książka, to nowe zaskoczenie. Okazuje się, że niektóre postaci są ekspertami w sprawach sportu, żywienia, podróżowania, wychowywania dzieci czy nawet psychologii, chociaż wcześniej nie były wcale kojarzone z tymi dziedzinami życia. Pani X pisze, jak nie przesolić zupy, Pan Y pisze szczegółową instrukcję złapania autostopu. Ich mądrość życiowa i doświadczenie godne są pozazdroszczenia. Dziwne, ze tak długo ukrywali skarby swojej wiedzy...

I czy ktoś jeszcze uważa, ze książka powinna powstawać z natchnienia? Z pragnienia ubogacania ludzi, a nie bogacenia się? Z chęci dzielenia się tym, co w nas najbardziej wartościowe i piękne? Wiem, że może moje spojrzenie na sprawę jest zbyt naiwne. Albo przestarzałe. Na pewno takie właśnie jest.

W sumie to, co się dzieje to nie do końca wina tych ludzi, którzy piszą "coś takiego". Raczej tych, którzy to kupują. Jest popyt na ten rodzaj literatury, biznes się kręci, nakład schodzi w kilka tygodni, potrzebny jest dodruk. Ludzi widocznie kręci zaglądanie komuś do garnka, o ile ten ktoś nosi odpowiednie nazwisko. Pisać, nie umierać.

Wiesław Myśliwski na jednym ze swoich spotkań autorskich powiedział, że każdy twórca powinien się zastanowić, czy jego dzieło jest warte ścięcia tej sosny, która posłuży do wyprodukowania papieru na książkę. Myślę, że wielu współczesnych pisarzy i pisarczyków powinno poważnie rozważyć tę kwestię.


fantastyka

Tajemnica tworzenia wg Jonathana Carrolla. Recenzja "Krainy chichów"

18:28

"Kraina chichów". Książka, której nigdy nie miałam w swoich czytelniczych planach, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, której nie znał żaden z moich znajomych. Oprócz jednego. Tego właśnie, który polecił mi jej przeczytanie. Można powiedzieć: powieść - widmo. "Kraina chichów" odnalazła mnie sama przez ciąg rozmaitych "przypadków" szytych zbyt grubymi nićmi, począwszy od przypadkowego spotkania w kawiarni po zupełnie przypadkowe odnalezienie w antykwariacie. Wszystkie te wydarzenia, poprzedzające lekturę, okazały się świetnie współgrać z charakterem "Krainy chichów" odkrywanym ze strony na stronę. Ta powieść wydaje się żyć, myśleć, posiadać ściśle określoną osobowość. Jakby nie chciała ograniczyć się do tego  fragmentu fikcji, który został w niej zawarty.

Recenzowanie takich książek zawsze jest dużym problemem, bo wymykają się ocenie. Wszystkie rubryki i kategorie: narracje, postacie, fabuła... To wydaje się po prostu nie na miejscu. Człowiek nie jest nawet w stanie powiedzieć, co mu się podoba w tej książce. Ba! Nie jest nawet w stanie określić swojego do niej stosunku. Jaka jest tak naprawdę "Kraina chichów"? Ciekawa? Przyjemna? Genialna? Na pewno intrygująca.

Przede wszystkim powieść rzuca światło na rolę twórcy. Stara się odpowiedzieć na pytanie, kim jest pisarz w życiu swoich czytelników, w świecie, w społeczeństwie. Magiem, dobroczyńcą, geniuszem, zbrodniarzem, a może bogiem dokonującym żmudnego dzieła tworzenia? Odpowiedź, którą czytający odnajduje w tej książce zdecydowanie może mu się nie spodobać.

Pociągający jest również sposób narracji. Nazwałabym go niezwykle inteligentnym i błyskotliwym słowotokiem z mnóstwem odwołań do zakorzenionych w kulturze pojęć , wydarzeń i postaci. Z pewnością każdego uważnego czytelnika zaskoczą ciekawe porównania, których narrator używa z niemałą satysfakcją. Świat wykreowany przez autora ma swój klimat, wydaje się prawdziwy, naturalny, niewymuszony. Zagłębiając się w lekturze, czytający chłonie specyficzną atmosferę Środkowego Zachodu, zapachy mięsiwa podpiekanego na ruszcie, ciepło bijące od asfaltu wiodących przez pustkowia dróg.

Świetne są również postacie, zwłaszcza kobiece, którym nie oszczędzono wielu ironicznych uwag dotyczących ich natury. Moją ulubienicą jest zdecydowanie Saxony, poczciwe, roztrzepane i urocze dziewczę z zamiłowaniem do wymyślnych potraw. Nie wiem dlaczego, ale jej postać nieodmiennie przywodzi mi na myśl Bridget Jones.

A jeśli chodzi o strukturę książki to... zaczyna się niewinne. Zwykłe dzieje nauczyciela, który rzuca swoją ciepłą posadkę, by napisać własną książkę, biografię ukochanego autora z lat dziecinnych. Nagle jednak wydarzenia przybierają obrót co najmniej niespodziewany. Autor "Krainy" zwinnie lawiruje między absurdem i groteską a grozą. Wydaje mi się jednak, że unika tego, co zabiło niejedną książkę opartą o ciekawy koncept - kiczu. 

Na koniec, oddajmy głos autorowi.
Moja książka jest (...) opowieścią o cudzie i grozie tworzenia. Porusza problem osiągnięcia artystycznego: czy wielki pisarz jest zarazem wielkim alchemikiem, zdolnym przemienić słowo na papierze w człowieka w niebieskim kapeluszu, który naprawdę staje pod naszymi drzwiami? A jeżeli jest do tego zdolny- to czy jest to wspaniałe, czy potworne?

angielskie

Żądza zemsty, czyli recenzja "Wichrowych wzgórz" w trzech punktach.

17:58

Odkąd mały Heathcliff wstępuje w progi domostwa państwa Earnshawów, na całą rodzinę spada nieszczęście. Domownicy nie zdają sobie sprawy, że tym wielkodusznym uczynkiem miłosierdzia sprowadzają na swój ród niewyobrażalne cierpienia, przekleństwo, które odciśnie się na egzystencji dwóch pokoleń. A to wszystko przez wielką miłość niemożliwą do zaspokojenia i nienawiść wyrosłą na łzach upokorzenia i rozpaczy.

Po pierwsze, mrok. Cała powieść wydaje się być spowita w mrok. Z każdą stroną czytelnik zagłębia się w ciemne otchłanie ludzkiej duszy, w których natrafia na gniew, nienawiść, rozpacz, chęć odwetu... Smutek i żal przetykany jest niemym krzykiem przerażenia. Mroczny i tajemniczy charakter powieści podkreśla sceneria nagich, samotnych, porośniętych wrzosami wzgórz.  Wzgórz, wśród których łatwo się zgubić, wzgórz złowrogich, wietrznych i niebezpiecznych, wzgórz, które widziały już wiele ludzkich cierpień.

Po drugie, bohaterowie. Zupełnie nierzeczywiści i rozmyci. Kalekie dusze zagubione w swoich uczuciach, ogłuszone własnymi namiętnościami, nieme z rozpaczy. Na próżno szukać tu postaci szczęśliwych. Niewiele jest także takich, które budzą choćby zwykłą sympatię. Każda z nich została przedstawiona w przewrotny sposób, odbita w krzywym zwierciadle, uwydatniającym negatywne cechy. Bohaterowie w "Wichrowych Wzgórzach" budzą strach, kierują się emocjami, czasem trudno zrozumieć ich decyzje. Kochają równie gorąco, jak nienawidzą, a obie te postawy często niewiele się od siebie różnią. Krzywdzą innych z łatwością i bez mrugnięcia okiem, na świat patrzą przez pryzmat własnych krzywd. Słowem: są biedni, niespełnieni, odrzuceni, niekochani (a przynajmniej nie tak, jak by tego chcieli)...

Po trzecie, Heathcliff. Czyli mroczny mściciel, sprężyna wydarzeń opisanych w książce. Postać, która zmienia się na kartach powieści z zagubionego, skrzywdzonego chłopca w zgorzkniałego mężczyznę. Człowieka bezwzględnego, brutalnego, który właściwie nie posiada w sobie ludzkiego pierwiastka. W swoich działaniach jest okrutnym zwierzęciem pozbawionym uczuć i sumienia. To, co trzyma go przy życiu to nienawiść i pamięć. Heathcliff jest postacią zarówno przerażającą, jak i fascynującą. Autorka "Wichrowych Wzgórz" stworzyła potwornie (używam tego przysłówka z premedytacją) interesujący portret psychologiczny szaleńca owładniętego żądzą zemsty.

"Wichrowe Wzgórza" to świetna powieść nie tylko dla wielbicieli angielskiej literatury XIX- wiecznej. Bronte zapewniła swoim czytelnikom fascynującą podróż w odległe, urzekające pustkowia północnej Anglii. Wędrówka przez bezludne wrzosowiska to stopniowe zagłębianie się w mrok.

Książniczka

Pogranicze niezdefiniowane. "Jutro spadną gromy" w trzech punktach

18:17

"Jutro spadną gromy"... Dawno już nie spotkałam się z tytułem tak złowieszczym i niejasnym jednocześnie. Tytułem, który niczego nie zdradza, nie mieści się w kręgu oczywistych skojarzeń czy przypuszczeń. A jednak, mimo wszystko, okazuje się pod koniec niezwykle trafny. 

W reportażu trzech wędrownych dziennikarzy, przedzierających się przez przygraniczne tereny Podlasia, włóczących się po drogach przeszłości i teraźniejszości, nasłuchujących ech i szeptów, wciąż pobrzmiewających w maleńkich, zarastających lasem wioskach, znajdujemy mnóstwo mroku, ciszy i cienia. Ta książka to próba rozprawienia się z mitem podlaskiej magiczności. To próba odnalezienia odpowiedniej perspektywy, pogoń za podlaską duszą i prawdą o regionie, której nie sposób znaleźć, nie dlatego, że jej nie ma. Ale dlatego, że jest tych prawd zbyt wiele...

Znalezione obrazy dla zapytania jutro spadną gromyTo, co jest największym plusem tego reportażu z łatwością może stać się jego największą wadą. 
Po pierwsze, różnorodność. To na nią postawili autorzy w swojej gawędzie o Podlasiu. W "Jutro spadną gromy" znajdujemy wszystko: i religię, i historię, i politykę, do tego szczyptę magii, odczyniania, zaklinania, zwykłych-niezwykłych ludzkich reakcji... A wszystko to w przedziwny sposób łączące się w barwną układankę, tworzące mapę niejednolitego Podlasia, które przecież składa się z takich różności. Nie sposób oddzielić jedne od drugich, nie tracąc jednocześnie sensu.

Po drugie, język. Kręty i mętny jak wody Narwi. W jego nurcie pełno jest zakoli, prowadzących w miejsca zupełnie nowe, subtelnie oddalające czytelnika od tematu. Mnie ten styl pisania wcisnął w fotel, zafascynował od pierwszych stron. Książkę czyta się trochę, jak tomik nowoczesnej poezji. Nie sposób uniknąć refleksji, nie sposób nie myśleć. I owszem, będzie bolało. Niezwykły dobór słów potęguje jeszcze ulotny, eteryczny klimat opowieści. 

Po trzecie, spotkania. Może miejscami niektóre rozmowy mogą nosić ślady monotonii, może nie zwalają z nóg, ale mają w sobie to, o co w dzisiejszych czasach naprawdę trudno. Mają w sobie szczerość, autentyczność i dużo prywatności. Bez fajerwerków, bez zbyt mocnych słów, bez tanich sensacji i spektakularnych odkryć.

Jestem z Podlasia i czułam, że przeczytać ten reportaż to mój obowiązek. Z wieloma rzeczami się nie zgadzam, wiele rzeczy widzę inaczej, ale dzięki tej książce udało mi się zetknąć z trochę inną "prawdą". Gorzką, ciemną i pełną smutnej refleksji. Chciałabym powiedzieć, że zapowiadane gromy wcale nie spadną, ale nie potrafię...
(...) wokół buńczucznie hasa jej wesołe i psotne źrebię, nieświadome jakby, że jutro przecież i tak spadną gromy- wszystko przeminie: i sękate drzewa, i antonówki, i historia, która tak brutalnie przetoczyła się nad tą z pozoru sielską okolicą. Pogranicza i etniczne tygle nie są i nigdy chyba nie były pstrokatymi rajami radosnej wielokulturowości (...).

Książniczka

Recenzja w trzech punktach

18:21

Wszem i wobec ogłaszam rzecz aż nazbyt rzeczywistą. Szkoła zabija kreatywność, chęć i ochotę tworzenia, ponadto odbiera zdolności krytycznego myślenia. Aby to wszystko miało jakąkolwiek szansę się powieść trzeba być wypoczętym. I trzeba mieć czas. A u mnie z tym ostatnio bardzo kiepsko.
Permanentny deficyt czasu wymaga środków radykalnych aczkolwiek koniecznych. Otóż formuła niektórych recenzji na moim blogu już wkrótce ulegnie zmianie. Z rozległych połaci tekstu czcionki standardowej zamieni się w tzw. "w trzech punktach". Będzie to krótkie podsumowanie, po przedstawieniu zarysu fabuły, trzech najważniejszych elementów dzieła. Trzy najważniejsze spostrzeżenia. Uwagi, które muszą wybrzmieć. Tylko tyle.
Niestety, zmiany nie są wynikiem mojej kreatywności, ale smutnej rzeczywistości, w której doba ma jedynie 24 godziny. Aby zachować jakąkolwiek ciągłość wpisów, muszą być one krótsze, a co za tym idzie, mniej czasochłonne. 
Mimo wszystko widzę także pozytywy zmian. Wreszcie ktoś przeczyta moją recenzję od początku do końca. :)

Pozdrawiam serdecznie!

artykuł

Kiedy pisarze wreszcie zmądrzeją? #2

12:55

Pod moim ostatnim postem pod tym samym tytułem pojawiły się głosy (a raczej jeden niezwykle rozsądny głos), że owszem, pomysł na tekst miałam całkiem niezły, ale trochę nie wykorzystałam tkwiącego w nim potencjału. Nie zmierzyłam się z tematem w całej rozciągłości. Słowem: Można było napisać znacznie więcej. Oczywiście, jak to ja, próbowałam dyplomatycznie odeprzeć zarzuty, sypiąc przy okazji wątpliwymi mądrościami w stylu "Im dalej w las, tym więcej drzew", ale prawda jest okrutna i niestety niemożliwa do zatuszowania. Przynajmniej przed samym sobą. W końcu musiałam posypać głowę popiołem i przyznać w duchu: "Poszłam po linii najmniejszego oporu, na skróty, byle jak. Słaba ze mnie blogerka".
I właśnie dlatego postępuję dzisiaj jak marny pisarz (ale o tym później) i piszę drugą część mojego blogowego dzieła. Jeżeli dobrze pójdzie, to wkrótce powstanie z tego cała seria o błędach literatów, których było, jest i będzie zawsze cała masa. Dzięki temu kapituła nagrody literackiej Nike ma odrobinę mniej pracy. :)

#1 Schematy literaty

Odkąd zaczęłam czytać książki (a było to wiele lat temu) zachodzę w głowę, czy nie istnieje publikacja- literacki niezbędnik z motywami, zakończeniami i rozwiązaniami fabularnymi gotowymi do użycia. Coś jak karta wzorów w studiu tatuażu albo katalog fryzur w salonie fryzjerskim. Bogu dzięki, nie zawsze, ale i tak wystarczająco często powieści, nawet niezbyt spokrewnione ze sobą gatunkowo, przejawiają zastanawiające podobieństwo. Podobne postacie, charaktery, zwroty akcji i punkty kulminacyjne nieraz stają się prawdziwą plagą zalewającą wydawniczy rynek. Nie chodzi tutaj nawet o podobne motywy i realia, ale o zwykłą, pospolitą szablonowość i jakże bliską ludzkiej naturze pokusę odgrzewania, powielania i odtwarzania. 
Tak samo, jak kilkukrotne odmrażanie mięsa nie jest ani zdrowe, ani smaczne (naszło mnie drodzy państwo na dziwne porównania), tak samo częstowanie czytelnika wciąż tym samym może skutkować czytelniczym bólem brzucha. Przewidywalność, choć kusząca, nie jest korzystna dla żadnej ze stron. Obie rozleniwia w równym stopniu. 

#2 W labiryncie wyobraźni

Zdarzyło Wam się czytać książkę, w której autor sam zapętlił się w toku własnego rozumowania? Albo w której przytoczył tak wielką liczbę nazw, imion, koligacji i powiązań, że sam zgubił trop i Marysia, stryjeczna wnuczka babci Andzi stała się jej rodzoną siostrą? Muszę przyznać, że kilkukrotnie natknęłam się na takie przypadki. I nie do końca rozumiem, po co w ten sposób komplikować sobie pracę. Po co wspominać o tysiącach ludzi, miejsc i zdarzeń zamiast skupiać się na sednie sprawy? Zaklinowanie się w labiryncie własnej inwencji twórczej często jest gorsze niż schematyczność (może dlatego właśnie tak wielu w nią ucieka), bo przez nie autor traci coś niezwykle cennego. Zaufanie. Ufność, że jest dobrym przewodnikiem po swoim świecie.
A co, kiedy okazuje się, że wcale tego świata nie zna? Że wymyślił go sobie naprędce? Wtedy przestaje być wiarygodny i... nie warto go czytać.
(PS Dlatego właśnie Tolkien jest mistrzem! Swój świat znał na wylot, łącznie z elfickim alfabetem i drzewem genealogicznym władców Gondoru!)

#3 Uśmiercanie akcji

Niestety, jest to zjawisko niezwykle powszechne. Niektórzy autorzy mają w zwyczaju wtrącanie licznych dygresji, rozbijanie się o mniej i bardziej znaczące (częściej mniej) detale świata przedstawionego, opisywanie zajść niewnoszących do akcji powieści zupełnie niczego. No może z wyjątkiem kilkunastu dodatkowych stron...
W ten sposób akcja książki ciągnie się w nieskończoność, a miejscami nawet zupełnie utyka, a czytelnik zostaje w podstępny sposób uspany. I już wkrótce nie wie ani ten, który pisze, ani ten, który czyta, o czym właściwie jest ta książka i ku czemu zmierza. 

#4 Zostawmy trochę na później

Światem ludzkim rządzi pieniądz. Niestety... 
Ostatnio, będąc w jednej z pobliskich księgarni byłam świadkiem rozmowy
dwóch dziewczyn, które zaczęły przerzucać się opiniami na temat znalezionych na półkach książek. Jedna z nich z wypiekami na twarzy dokonała entuzjastycznej recenzji zauważonej serii powieści. I wszystko by było dobrze, gdyby nie dodała: "Pierwsza część była rewelacyjna, ale druga została napisana pod trzecią. Ostatnie zdanie wskazywało, że to jeszcze nie koniec".
Trend zostawiania na później jest o tyle popularny, co i szkodliwy. Po prostu psuje literaturę. Dotyczy zarówno produkcji filmów, jak i "produkcji" książek. Bo jak inaczej można określić masowe, komercyjne wytwarzanie literatury? Kiedy jedna powieść jest tylko pomostem dla następnej (a czasem nawet dziesięciu następnych)? Wówczas nie może ona samodzielnie rozwinąć skrzydeł. Kto wie, jak bardzo byłaby dobra, gdyby szanowny autor delikatnie jej nie "ukrócił" na potrzeby kolejnego dzieła? Dodam tylko:
dzieła sprzedanego w wielu milionach egzemplarzy.

Oczywiście, błędów pisarzy jest znacznie więcej. Ale resztę... zostawmy na później. ;)

artykuł

Kiedy pisarze wreszcie zmądrzeją?

19:03

Kiedy pisarze wreszcie zmądrzeją? To pytanie retoryczne. Odpowiedź jest tak oczywista, że w zasadzie nie powinno się stawiać takiego pytania, ale mimo to sytuacja budzi mój sprzeciw. Najgorętszy. Palący. Niedający spać, myśleć i oddychać. (No dobra, przesadziłam. Oddychać mogę w miarę spokojnie). A jednak za niemal każdym razem , gdy sięgnę po jakąś książkę "coś" musi doprowadzać mnie do szewskiej pasji. A już najczęściej kilka cosiów razem, dziwnym zbiegiem okoliczności pojawiających się także w innych powieściach. Czasem czuję, że z powodu naszych częstych spotkań jesteśmy już na niemal przyjacielskiej stopie. Niestety...

Mówi się, że uczymy się na błędach, ale pisarze chyba nie wyznają tej samej zasady, co zwykli śmiertelnicy (a szkoda...).



















#1 Nie wiem, o czym piszę, ale piszę

W pisaniu wyobraźnia to rzecz przydatna. No ale bez przesady. Niektórych ponosi za bardzo. Zwłaszcza wtedy, kiedy piszą książki o czymś, o czym nie mają zielonego pojęcia. Ostatnio w mainstreamowym nurcie literatury (młodzieżowej zwłaszcza) pojawił się trend wplatania w powieści obyczajowe motywów science fiction. Dajmy na to, myśli sobie szlachetny autor: "Nie wiem nic o leczeniu raka, ale co tam, napiszę. Nikt się nie zorientuje". W ten sposób staje się prawdziwym pionierem w dziedzinie medycyny. Ludzie męczą się, studiują sześć lat, a potem jeszcze kończą specjalizację, a szanowny pan literat i tak wie więcej. Nie wiem z kogo chce sobie autor zażartować, ale mnie to nie śmieszy. W ten sposób stek bzdur ląduje w niezwykle chłonnych umysłach młodzieży, która albo odniesie się do treści krytycznie, albo (opcja niewłaściwa, acz częsta) z miłą chęcią w nie uwierzy. 
I w ten sposób wszyscy są zadowoleni. Autor zyskał zastrzyk gotówki, a czytelnicy inny, lepszy świat. Ale czy o to chodzi?

#2 Moda na wampiry

Pamiętacie jeszcze spektakularny sukces sagi "Zmierzch"? Głupie pytanie. Nagle wszyscy rzucili się do księgarni, by zapoznać się z historię "niezwykłej" (piszę to z nie-lekkim przekąsem) miłości. Dziewczyny zaczęły wzdychać do Edwarda (co zaostrzyło się jeszcze po premierze ekranizacji) i postanowiły zazdrościć Belli. Czy jak jej tam było. Nie minęło kilka tygodni, a na półkach zaroiło się od książek o zastanawiająco podobnej tematyce. I wartości artystycznej też (niestety). Wątpię, by autorzy, tworzący te powieści długo nosili się z zamiarem ich napisania. Pewnie decyzja była natychmiastowa. "Meyer zarobiła na wampirach, zarobię i ja". I w ten sposób powstała sterta marnych powieścideł, które niewiele wniosły, ale się za to sprzedały.
(A tak a propos, to czy to nie dziwne, że wszystkim nagle zebrało się na pisanie autobiografii?)

#3 Panie, oryginalnie będzie!

Czasem pan X, młody, obiecujący pisarz wpada na wspaniały pomysł. Na przekór wszystkiemu i wszystkim napisze coś zupełnie innego. Ludzie przecież dość mają takich banałów, jak śmiertelne choroby, rozwody, rozstania, wojny czy rodzinne historie.
Tylko, hola, hola! Nie każdy jest Gombrowiczem i nie każdemu groteska służy. Więc to, co inne, może okazać się po prostu śmieszne albo głupie ( z rozrzewnieniem wspominam tutaj "Poradnik pozytywnego myślenia"). 
Naprawdę czasem nie warto być kreatywnym. Życie bywa dużo bardziej pomysłowe. :)

Książniczka

Ostatni Indianie i buciory cywilizacji w "Rio Anaconda" Wojciecha Cejrowskiego

15:22

My, ludzie XXI wieku Indian znamy głównie ze starych, dobrych, amerykańskich westernów. Dla nas to nieco groteskowi, czerwonoskórzy goście z barwnymi pióropuszami na głowach, z głośnym, charakterystycznym okrzykiem atakujący "bladych" zdobywców z Europy. A przecież Indianie nie są tylko bohaterami stworzonymi na potrzeby hollywoodzkich produkcji, to żywi ludzie wciąż ukrywający się gdzieś na olbrzymich połaciach Puszczy Amazońskiej. Przed czym? Przed buciorami cywilizacji... Czyli tym wszystkim, czym pragniemy ich "uszczęśliwić".

Okładka książki Rio Anaconda
To o Indianach jest głównie ta Opowieść. Opowieść konkretna, szczególna i wyjątkowa, a napisana przez jednego z najbardziej cenionych polskich podróżników, Wojciecha Cejrowskiego. To za nim podąża czytelnik, na początku zapoznając się ze specyficznym klimatem Ameryki Łacińskiej, a następnie z rzeczywistością "granicznych" wiosek, zamieszkanych przez lud rozdarty między cywilizacją a tradycją. Szlak prowadzi aż do miejsca odludnego. Osławionych Dzikich Ziem, na których wspomnienie włos sam jeży się na głowie. To miejsce, gdzie nie zapuszczają się nawet najwięksi śmiałkowie. Tam przecież mieszkają Dzicy. Tak, CI Dzicy.

"Rio Anaconda" została napisana z wielkim... rozmachem. To jedyne odpowiednie słowo. To powieść bardzo przemyślana, od początku do końca (konkretnie 429 strony). Uzależnia jak narkotyk i naprawdę nie można się od niej oderwać. Wojciech Cejrowski po raz kolejny udowadnia, że jest niezrównanym gawędziarzem. I to nie tylko na szklanym ekranie. Ze słowem pisanym radzi sobie równie wspaniale, właściwie miejscami ma się wrażenie, że tej książki wcale się nie czyta, ale słucha albo ogląda. A opowiadający mówi tak barwnie, że można by przysłuchiwać się przez wiele długich godzin. W środku czytelnik znajdzie kilogramy anegdot, zabawnych historyjek, dygresji, poczynionych obserwacji i błyskotliwych uwag. Nie tylko na temat Indian.
Znane w Europie hasło Wszystkie dzieci nasze są, u Indian zostało wcielone w życie już dawno, dawno temu. Tym bardziej, że w maloce słychać czasami także i takie słowa: Pożycz żonę, bo mi trochę zimno.
Cejrowski podczas swojej podróży musi zmierzyć się z licznymi niebezpieczeństwami. W tym z tym największym, magią. Miejscami trudno dać wiarę jego opowieści, tak bardzo roi się w niej od niezwykłości. Ale czy coś takiego jest w stanie ktokolwiek wymyślić? A tym bardziej racjonalny człowiek XXI wieku, który nauczył się poznawać świat tylko poprzez "szkiełko i oko"? Bardzo wątpliwe. 

Historia przyjaźni podróżnika i ostatniego szamana plemienia Carapana to zdecydowanie najpiękniejszy i najbardziej ujmujący element tej książki. Dwa światy, dwie osobowości i rzeczywistości, które w końcu się spotkały. I zaczęły przyciągać się jak magnes. W tle tylko słyszymy echa końca. Końca Dzikich Indian. Jak pisze Wojciech Cejrowski, w końcu i w ich wiosce pojawią się pierwsze majtki.

"Rio Anaconda" to wspaniała lektura, podczas której trudno uniknąć żywiołowego śmiechu, ale i gorzkiej refleksji. Niestety nieuniknionej.

Christie

Królowa kryminału w "Dwunastu pracach Herkulesa"

17:35

Są chwile, w których mamy ochotę dowieść swojej wartości, wspiąć się na wyżyny własnych możliwości i dokonać czegoś spektakularnego, absolutnie niespodziewanego i niezwykłego. 

Słynny detektyw, Herkules Poirot, człowiek fizycznie zupełnie niepodobny do swojego mitologicznego odpowiednika, postanawia wykazać, iż nie nosi jego imienia bez powodu. Przed ostatecznym porzuceniem kariery wpada na błyskotliwy plan wykonania dwunastu ostatnich zleceń, które stałyby się zwieńczeniem jego pracy, kropką nad "i". Wkrótce okazuje się, że wszystkie zadania noszą w sobie podobieństwo do prac mitologicznego bohatera. Nieoczekiwanie stają się celną ripostą na dokonania herosa.

Już od pierwszych stron, ba!, nawet zdań staje się doskonale wyczuwalny specyficzny styl Agathy Christie. Raczej oszczędna w słowa, chłodna i rzeczowa królowa kryminału buduje narrację w sposób zaskakujący. Zupełnie "z boku", bez emocji. Nie nakłada żadnych filtrów na otaczającą czytelnika rzeczywistość, nie stosuje emocjonalnych zmyłek, mających wyprowadzić czytającego w pole. Wręcz przeciwnie, dokładnie prezentuje świat i pozwala czytelnikowi rozejrzeć się po nim samemu, jakby niepodlegle od odczuć i spostrzeżeń Poirota. Każda z prac staje się po części pracą każdego z nas. Dzięki temu mamy szansę rozpocząć pojedynek z jednym z najsławniejszych detektywów w historii literatury. Kto pierwszy dojdzie prawdy? I czyja hipoteza okaże się słuszna?

Charakterystyczna jest także cała atmosfera powieści. Można nazwać ją atmosferą jesiennego Londynu. Chłodna, surowa, deszczowa (?), a do tego pełna elegancji, taktu, wysmakowania, specyficznego, ale ujmującego uroku. No i nieodłącznej odrobiny ironii w wydaniu iście angielskim. Agatha jest prawdziwą specjalistką w poczynionych mimochodem, wyważonych, uszczypliwych uwagach, o których nigdy nie wiadomo czy są na serio, czy też nie.

Moje pierwsze spotkanie z Christie raczej mnie nie zachwyciło. To nieodpowiednie słowo. "Dwanaście prac Herkulesa" to klasyczny (w pełnym tego słowa znaczeniu) kryminał, który potrafi się spodobać. (Najlepiej smakuje przy filiżance aromatycznej, angielskiej herbaty!). Warto się z nim zetknąć, choćby dlatego, że tak "wypada". Zresztą tak samo, jak wypada czytać Sienkiewicza, Mickiewicza, Tołstoja czy Kafkę. Mimo to wszystkie te "ochy i achy" naprawdę trudno mi zrozumieć. Agatha jest i będzie królową kryminału, ale to nie znaczy, że spod jej pióra wychodziły arcydzieła. Dla mnie to zbyt wielkie słowo.

A który Herkules jest wspanialszy? Przekonajcie się sami!
Oto współczesny Herkules, jakże odmienny od tego niesmacznego wizerunku nagiego osobnika z przerostem mięśni, wywijającego maczugą. Ot, mała, zwarta postać, tak bardzo na miejscu, w wielkomiejskim ubraniu i z wąsem- wąsem o zapuszczeniu jakiego antyczny Herkules nie mógłby nawet marzyć, wąsem wspaniałym, a zarazem wyszukanym.

artykuł

"Blondynka na językach", czyli bezbolesna nauka języka obcego

18:37

Żyjemy w czasach, w których bardzo dobra znajomość języka obcego przestała być już czymś nadzwyczajnym, a raczej stała się koniecznością, bez której trudno marzyć o wielkim sukcesie na swojej drodze zawodowej. Również wraz ze stale wzrastającą popularnością podróży, podczas których umiejętność posługiwania się mową innych narodów raczej pomaga niż szkodzi, na rynku wydawniczym zaroiło się od publikacji mogących pomóc nam w opanowaniu niezbędnej wiedzy. Tak więc mamy do wyboru niezliczoną wręcz ilość wszelkiej maści podręczników, rozmówek, ćwiczeń i fiszek... które zaraz po zakupie rzucamy w kąt. Ponieważ zanim przebrniemy do najbardziej interesujących nas tematów, najbardziej przydatnych (a więc często podstawowych) zwrotów, jesteśmy zarzucani ogromem zasad gramatycznych, odmian, nieregularności. Słowem: tym wszystkim, co trudno spamiętać i co z łatwością może zniechęcić nas od podążania językową ścieżką.

I choć nie wszyscy mają smykałkę do języków i nie wszystkim ich nauka sprawia wielką przyjemność, to nie znam ani jednej osoby, która nie chciałaby posiąść umiejętności wysławiania się po włosku, hiszpańsku czy koreańsku.

Znalazłam jednak książkę, która przy odrobinie (dosłownie) samozaparcia i konsekwencji potrafi nauczyć dosłownie każdego (bez znaczenia, jak słabe ma mniemanie o swoich możliwościach językowych) porozumiewania się w języku obcym. To autorski kurs Beaty Pawlikowskiej, znanej i cenionej polskiej podróżniczki, która sama, napotykając na liczne trudności w nauce, postanowiła stworzyć coś zupełnie nowego. Nie podręcznik. Nie rozmówki. Nie ćwiczenia. Po prostu cykl "Blondynka na językach". Polega on na przyswajaniu prostych fraz i zwrotów o stopniowo wzrastającym poziomie trudności, z których potem tworzymy własne sformułowania. Dzięki temu uczymy się szybko i bez wysiłku, zupełnie instynktownie, odszukując pewne analogie. Jak to określiła sama pani Beata "na zasadzie logicznej układanki".

Wierzcie mi lub nie, taka nauka naprawdę przynosi nieoczekiwane efekty. Co prawda, nawet po zakończeniu kursu nie jesteśmy jeszcze gotowi na napisanie doktoratu czy też podjęcie studiów w obcym języku, ale bez trudu możemy się w nim porozumieć. Nie tylko w najprostszych sytuacjach komunikacyjnych ("Gdzie tu toaleta?"), ale także w kontaktach towarzyskich. Kurs został stworzony tak, by dostarczyć nam słownictwa do konwersacji na wiele tematów, takich jak sport, muzyka czy tradycja. 

Dzięki niej z pewnością poradzimy sobie podczas dalekich i nieco bliższych podróży. Dodatkowo kurs jest też swojego rodzaju zaproszeniem do kontynuowania swojej przygody z językiem. Naprawdę warto z tego zaproszenia skorzystać!

PS Okazało się, że są dwie wersje książek tej serii. Kupujcie tylko i wyłącznie te z płytką! Broń Boże nie z transkrypcją! 

artykuł

Jak ja nie cierpię tych książek!

18:30

W rzeczywistości, w której słowo "książka" nie jest obce tylko 37% naszych rodaków, każdy z nas zna przynajmniej jednego książkowego malkontenta, któremu, delikatnie rzecz ujmując, do biblioteki czy księgarni nie jest po drodze. I choć, zdawałoby się, czytelnictwo wśród młodych stało się ostatnio pewnym trendem (co widać zwłaszcza na przykładzie, pojawiających się jak grzyby po deszczu, blogów literackich), to wciąż nietrudno o jednostki starannie bojkotujące wszelkie spotkania ze słowem pisanym. Czy to tym, pochodzącym sprzed wieków, czy też stworzonym przez współczesnego pisarza. Dlaczego tak jest? Dlaczego wieloma z nas rządzi przekonanie, że książki są nudne i bezużyteczne? Gdzie się ono rodzi i czemu zawzięcie nie daje się przezwyciężyć?

Błogi czas dzieciństwa
Nie ulega wątpliwości, że większość naszych uprzedzeń, ale także i upodo
Tak powinno być, ale często bywa inaczej. W niektórych domach "Chodź, poczytam Ci bajkę" zostało wyparte przez "Chodź, włączę Ci bajkę". Sztandarowy przykład rodzicielskiego zmęczenia albo po prostu lenistwa. Inni z kolei czytać muszą za karę albo są do tej czynności przymuszani, "bo jeśli nie, to...".  Są i tacy rodzice, którzy postrzegają czytelnictwo jako stratę czasu i nie omieszkają podzielić się tą cenną uwagą z dziećmi ("Lepiej weź się za coś pożytecznego"). Ci, którzy doświadczyli rodzinnego czytania są prawdziwymi szczęściarzami, od początku kojarzącymi czytanie z czymś miłym i przyjemnym. Oni nie musieli zmieniać swoich przyzwyczajeń albo przezwyciężać uprzedzeń. Po prostu kontynuowali tradycję.
bań wynosimy z domu rodzinnego. No bo "czym skorupka za młodu nasiąknie...". Wiadomo. To okres, w którym najbardziej intensywnie poznajemy świat, innych ludzi, nabieramy dobrych i złych nawyków. Tutaj też następuje nasze pierwsze spotkanie z czytelnictwem. Nasza pierwsza książeczka. Spokojne wieczory przy bajce na dobranoc, które niepostrzeżenie stają się codziennym rytuałem. Monotonny głos taty lub mamy, wprowadzający nas w ekscytujący świat przeróżnych niezwykłości.

Otoczony przez książkowych malkontentów
Ale, wbrew pozorom, rodzina to nie wszystko. Są jeszcze koledzy z podwórka, przyjaciele, znajomi ze szkolnej ławy. Słowem całe nasze otoczenie, w którym obracamy się każdego dnia. Przejmujemy od niego wiele zachowań, często nie jesteśmy w stanie zdystansować się od jego opinii i narzucanych wzorców. Zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z mocnymi charakterami, ludźmi, którzy są dla nas autorytetami i których zdaniu ufamy. Więc jeśli "Romek mówi, że książki są beznadziejne" to tak jest i już. 

Ach, te lektury...
Lektury potrafią zniechęcić do czytelnictwa nawet najbardziej zdeterminowanych. Dzieje się to gdzieś tak na poziomie późniejszych klas podstawówki i gimnazjum, kiedy to do gry wkraczają często dzieła, nie mogące najzwyczajniej w świecie znaleźć aprobaty w oczach młodzieży. Tutaj też pojawiają się książki nudne i mierne (przynajmniej tak zapamiętałam większość obowiązkowych utworów klasy V i VI). Wielokrotnie okazuje się, że nie są po prostu dopasowane do wieku swoich adresatów i całkowicie rozmijają się z ich potrzebami. Po tym zniechęcającym sparzeniu się czytelnictwem do tragedii droga prosta. Lektury, które mają sprawić, by młodzież czytała "cokolwiek" sprawiają, że młodzież nie czyta absolutnie niczego. Wielu zaczyna mylić książki z tymi kilkoma wiejącymi nudą tytułami, z którymi miała wątpliwą przyjemność zapoznać się, będąc jeszcze dzieckiem.

Świat nieograniczonych możliwości
Kiedyś książki były remedium na nudę. Podczas długich, zimowych wieczorów panowie i panie siadali w głębokich fotelach i zapuszczali się w świat przygód, romansów, intryg... A teraz?

Czy mamy czas by się nudzić? W świecie nieograniczonych możliwości, którym zawładnęły pochłaniacze czasu, nie tylko niewymagające od nas wyobraźni i intelektualnego wysiłku, ale podające świat w pigułce, w postaci łatwej do przyswojenia zmielonej papki. 
W XXI wieku możemy dotknąć gwiazd. Możemy wszystko. Mamy do wyboru tyle alternatyw, tyle dróg i możliwości. Świecący ekran bez trudu może nam zastąpić kilkadziesiąt spiętych, papierowych stron. 
Czy książki są nam jeszcze potrzebne? Ponad 60% Polaków w ubiegłym roku uznała, że nie.

Książniczka

Historia zaklęta w chińskiej szacie, czyli recenzja "Jedwabnej opowieści"

12:28

Dwie oddalone od siebie historie. Pierwsza, należąca do Mei Lien, Chinki, której okrutny los postanowił odebrać wszystko, co w jej życiu było naprawdę cenne. Druga, Inary, która wiedziona marzeniami postanawia porzucić posadę w prestiżowej firmie i zająć się prowadzeniem hotelu butikowego na ukochanej wyspie. Wkrótce, za sprawą jedwabnego rękawa, okazuje się, że kobiety wcale nie są sobie obce, a ich losy łączy nić starannie skrywanej tajemnicy sprzed stu lat.

Jedwabna opowieść_FRONT_RGB_72dpiPrzedstawiona w "Jedwabnej opowieści" historia zachwyca swoją oryginalnością. I choć, wydawałoby się, motyw rodzinnych tajemnic jest w literaturze tematem używanym na skalę masową, tym razem obyło się bez popularnych wątków powszechnie znanych z kioskowych romansideł. Sam pomysł na użycie starego, nieoczekiwanie odnalezionego rękawa chińskiej szaty jako koła zamachowego powieści, świadczy o wielkiej pomysłowości autorki oraz przemawia za tym, że warto poświęcić tej pozycji niejeden letni wieczór.

"Jedwabna opowieść" wiedzie czytelnika drogą ludzkich uczuć. Chciwości, nienawiści, cierpienia i bólu, ale także miłości, serdeczności oraz chęci odkupienia własnych win. Powieść starannie piętnuje kierujące ludźmi stereotypy, które wielokrotnie prowadziły do zagłady, aktów agresji i przemocy. Ale pokazuje również, że możemy okupić błędy swoje i swoich bliskich i, że w każdym momencie możliwe jest pojednanie i zadośćuczynienie. To świadectwo tego, że warto znaleźć w sobie odwagę do podejmowania trudnych i niepopularnych decyzji. Warto walczyć o marzenia, warto być uczciwym, warto poszukiwać prawdy, warto w końcu tę prawdę zaakceptować, choć może to na nas sprowadzić cierpienie.

Podczas czytania powieści szczególną uwagę przyciągają niezwykle silne sylwetki kobiet, Mei Lien i Inary. Obie mają w sobie wielką odwagę, która towarzyszy im na życiowej ścieżce. Obie są także postaciami pełnymi ciepła i miłości gotowej do poświęceń w imię osób, które kochają.

To, co nie budzi pozytywnych emocji to skłonność autorki do uciekania w banały. Zarówno, jeżeli chodzi o rozwiązania fabularne, jak i sformułowania. Dotyczy to zwłaszcza części opowieści, toczącej się w czasach obecnych. O ile historia Mei Lien zachwyca swoim autentycznym klimatem i atmosferą, o tyle część poświęcona perypetiom Inary miejscami wydaje się być nieco nienaturalna i wymuszona.

Mimo wszystko jednak śledzenie szokującej historii, wyszytej na jedwabnym rękawie, sprawia czytelnikowi wielką przyjemność. Ze strony na stronę zdobywamy coraz więcej szczegółów, które wcześniej nawet nie przyszłyby nam na myśl. I, chociaż "Jedwabna opowieść" prowadzi do smutnej refleksji nad naturą człowieka, warto sięgnąć po nią w kolejne leniwe, upalne popołudnie.

Książniczka

Najczęściej czytane książki ostatnich 50 lat

18:37

Dziś przedstawiam Wam listę najczęściej czytanych książek ostatnich pięćdziesięciu lat (oczywiście zakładając, że każda osoba, która zakupiła egzemplarz, przeczytała go chociaż raz). Czy obejdzie się bez niespodzianek? Zobaczymy...
Zacznijmy od końca (tak, wiem, że to wyjątkowo wredne, ale nie mogę się powstrzymać).
Miejsce 10.
"Dziennik Anny Frank"

Książka powstała podczas dwuletniego pobytu w ukryciu nastoletniej Anny Frank i jej rodziny w czasach niemieckiej okupacji Holandii. Spisane wspomnienia, zadziwiające swoją dojrzałością, poruszyły czytelników na całym świecie. Nic dziwnego, że sprzedały się aż w 27 milionach egzemplarzy.

Miejsce 9.
"Myśl i bogać się"

Każdy człowiek chciałby osiągnąć sukces, a najłatwiejsza droga do szczęścia, według większości, wiedzie właśnie przez pieniądze. Jak osiągnąć stan satysfakcji? Na to pytanie starał się właśnie odpowiedzieć Napoleon Hill. Z jego poradami zapoznało się aż 30 milionów czytelników.

Miejsce 8.
"Przeminęło z wiatrem"

Wyciskacz łez. Powieść o miłości z wojną secesyjną w tle, za którą szaleją nie tylko Amerykanie. Na stałe weszła do klasyki literatury światowej, a w ostatnich 50 latach sprzedała się w 33 milionach egzemplarzy.

Miejsce 7.
"Saga zmierzch"

Do dzisiaj fenomen tej sagi pozostaje dla mnie tajemnicą. Cykl książek o wampirach był swego czasu prawdziwym hitem i znajdował się na półce niemal każdej nastolatki. To zmierzchowe szaleństwo na szczęście dobiegło już końca (osobiście uważam, że nigdy nic tak dennego nie cieszyło się takim zainteresowaniem), ale jakby na to nie patrzeć, Stephanie Meyer udało się osiągnąć imponującą liczbę 43 milionów sprzedanych egzemplarzy.

Miejsce 6.
"Kod Leonarda da Vinci"

Książka o ogromnej sile przebicia, niezwykle kontrowersyjna i, dzięki temu właśnie głośna. Sprzedana w 57 milionach egzemplarzy.

Miejsce 5.
"Alchemik"

Nie jestem i już raczej nie będę zwolenniczką twórczości Paulo Coelho, ale nie ulega wątpliwości, iż udało mu się zgromadzić duże grono stałych czytelników. Choć uważam, że zabawa tego pana w filozofa jest dosyć nieudolna, to paraboliczny charakter "Alchemika" i jego przekaz przyciągnął do tej lektury 65 milionów ludzi!

Miejsce 4.
"Władca pierścieni"

Tolkien zajmuje 4. miejsce zupełnie zasłużenie. Nikt w historii nie stworzył swojego literackiego świata z taką skrupulatnością, poświęcając mu zarazem kilkadziesiąt lat życia. "Władca pierścieni" to dzieło niezwykłe, w którym zakochało się wiele milionów czytelników na całym świecie. Świat Śródziemia postanowiło poznać aż... uwaga, uwaga... 103 miliony!

Miejsce 3.
"Harry Potter"

3. miejsce zajmuje niezwykle popularna seria książek dla młodzieży autorstwa pani J.K. Rowling, opowiadająca o przygodach młodego czarodzieja. Czy istnieje osoba, która nie słyszała o tej pozycji? Chyba nie. "Harry Potter" sprzedał się w 400 milionach egzemplarzy.

Miejsce 2.
"Cytaty Przewodniczącego Mao"

Choć początkowo miejsce tej książki w rankingu na tak wysokim miejscu dziwi, to po chwili zastanowienia wydaje się w pełni uzasadnione. To dzieło było "biblią" w czasie rewolucji kulturalnej w Chinach. Każdy Chińczyk musiał się z nim zapoznać, zachęcano nawet do uczenia się fragmentów na pamięć. Znaczenie tzw. "Czerwonej Książeczki" spadło po 1978 roku, ale i tak zdążyła uplasować się na 2. miejscu z kosmiczną liczbą 820 milionów sprzedanych egzemplarzy.

Miejsce 1.
"Biblia"

Co sprawia, że "Biblia" stała się pierwszym światowym bestsellerem? Dlaczego czytają ją nie tylko chrześcijanie? Ponieważ kryje w sobie uniwersalny, wciąż aktualny przekaz. Jest księgą życia, piękną i mądrą, z której każdy z nas może czerpać. Dlatego osiągnęła astronomiczny pułap 3 900 milionów egzemplarzy.

artykuł

Dlaczego czytamy książki?

19:38

Książki towarzyszą człowiekowi od niepamiętnych czasu. Opowieści, początkowo przekazywane ustnie, potem spisywane na pergaminach, przepisywane w skryptoriach przez mnichów przy blasku świec aż w końcu, dzięki wynalazkowi Jana Gutenberga, drukowane na szerszą skalę. Kiedyś warte kilka wsi, dziś to dla nas właściwie chleb powszedni. Wystarczy tylko pójść do biblioteki albo odwiedzić najbliższą księgarnię. Jedno się nie zmieniło, mimo upływu lat. Wciąż rozpalają wyobraźnię ludzi na całym świecie, poszerzają horyzonty, pogłębiają wiedzę, opowiadają nowe historie. I chociaż wielu wieszczyło niezbyt optymistycznie, że rozwój nowoczesnych technologii, Internetu czy telewizji stanie się dla książek gwoździem do trumny, to czytelnictwo nie wymarło. Nadal ma się dobrze. Dlaczego? Dlaczego czytamy książki?


Trampolina
Jestem pewna, że gdyby zadać to pytanie, wielu odpowiedziałoby, że książki to po prostu odskocznia od rzeczywistości. Coś, co pozwala złapać dystans, na chwilę oddalić się od wszystkiego, co nas martwi, boli, smuci, z czym nie do końca dajemy sobie radę. Dzięki książkom z łatwością możemy się zrelaksować, odprężyć, zapomnieć o całym świcie. To taka trampolina, pozwalająca dotknąć gwiazd, a za kilka chwil powrócić znów na ziemię.

19485025911 866f1f3782

Drugie życie i worek doświadczeń

Czytając książki, nie jesteś już Krysią, Marysią czy Zosią. Możesz być, kim chcesz. Poławiaczem pereł, himalaistą, japońską księżniczką, kosmonautą czy elfem. Możesz być nawet tym, kim wcale nie chcesz być. Seryjnym zabójcą, więźniem, afgańskim uchodźcą, szaleńcem, grasującym po ulicach wielkiego miasta... Tak czy inaczej, dzięki książkom zdobywamy doświadczenia, do których najpewniej nie mielibyśmy dostępu, przeżywamy coś, co jest poza naszym zasięgiem, poznajemy nieznane nam światy i rzeczywistości za zamkniętymi drzwiami. Pobieramy życiową lekcję, która może nam się jeszcze kiedyś przydać. Gromadzimy wiedzę, poznajemy świat i ludzi z różnych części globu.

Skrzydła zwane wyobraźnią

Książki rozwijają naszą wyobraźnię, jak mało co. Czynią nas twórczymi, kreatywnymi ludźmi z milionem pomysłów na minutę. To, co innym nie przyszłoby nawet do głowy, dla nas nie jest już niczym dziwnym. Książki inspirują nas, często mówią: "Trzeba być odważnym w marzeniach" albo "Nie ma rzeczy niemożliwych". Pomagają nam uruchomić naszą wyobraźnię, z którą przecież życie jest dużo łatwiejsze, a już na pewno ciekawsze.
Biuro matrymonialne

Nie ważne czy mówimy o Kmicicu, panu Darcy, Mistrzu, Wokulskim czy Aragornie... Książki były, są i mam nadzieję będą źródłem postaci, w których można się zakochać. ;) Choć spotkać już niestety niekoniecznie...