Książniczka

,,Złodziejka książek": Śmierć, przyjaźń i Holokaust.

11:22

Hitlerowskie Niemcy, bieda, głód, wojna, cierpienie, ale także przyjaźń i zwyczajna, ludzka dobroć... I Śmierć, która wszystko to skupia i ogarnia, a potem prezentuje na kartach książki w sobie tylko właściwy sposób. Bardzo subiektywnie, ale za to niemal bez emocji. Wiele przecież widziała już tragedii, martwych ciał i zmarzniętych dusz. To ona opisuje ludzi, zdarzenia i kolory, które ją fascynują. Kolory nieba, kolory ludzkich upadków i krzywd...


,,Złodziejka książek" to jedna z najlepszych książek ostatnich lat. Mówi o Holokauście i wojnie w taki sposób, w jaki nie powiedziała o tym żadna książka. Nie krzyczy, nie oskarża, nie przeklina, ale obserwuje. Obserwuje i pokazuje nam to, od czego najchętniej odwrócilibyśmy wzrok.
Główną bohaterką powieści jest Liesel Meminger, która zostaje oddana do rodziny zastępczej. Jej historia pełna traumatycznych przeżyć pozostawia na niej swoje piętno. Życie Liesel roi się od nocnych koszmarów, które nie odchodzą, mimo upływu lat. Jedyną osobą, która łagodzi ból odległych wspomnień jest papa- Hans Hubermann. Poeta akordeonu, człowiek, który nie zastanawia się, tylko pomaga i czasem przez to traci. Przybrani rodzice dziewczynki uczą ją prawdy i godności. Nie potrafią, nie mogą przeciwstawić się chorej ideologii, która sparaliżowała dużą część Niemców, ale zachowują zdolność obiektywnego myślenia i ludzką empatię. Mimo szalejącego hitleryzmu i antysemityzmu, decydują się na akt odwagi (szaleństwa?!), a może po prostu (nie)zwykłego odruchu serca. Decydują się ukrywać w piwnicy Żyda.
Cała tematyka Holokaustu w książce jest umieszczona gdzieś na  drugim planie. Pokazana z zupełnie innej perspektywy, od strony codziennego życia niemieckiej rodziny, która sprzeciwia się w duchu myśleniu władz, ale z drugiej strony jest już do niego przyzwyczajona. Tragedia bezradności i walki zdrowego rozsądku ze współczuciem jest jednym z ważniejszych motywów powieści.
Wracając do tytułu, Liesel nie jest złodziejką dla zabawy. Ukradła w swoim życiu wiele książek, ale nie dla przyjemności. Nie czerpała z nich również żadnych korzyści materialnych. Dostrzegała wielką moc słów (jak się okaże dostrzegł ją także pewien pan z wąsikiem i przedziałkiem na boku) i chciała ją poznać.
,,Złodziejka książek" mówi po cichu. Subtelnie i często między wierszami. Nie pokazuje palcami, kto tu jest dobry, a kto zły. Opowiada historię o ludziach, którzy są tacy różni, że nie można ich sklasyfikować. Inni w swoich słowach, czynach i poglądach. Mówi o tym, że nic w życiu nie jest jednoznaczne. Ani krzywda, ani odwaga, ani szczęście, ani dobroć. Książka tworzy mozaikę uczuć od tych nikczemnych (jak nienawiść) po miłość i dobroć. I chociaż wszystko dzieje się wśród okropności wojny, w książce nie brak przyjaźni. Przyjaźni sąsiedzkiej i dziecięcej. Chęci pomocy i troski o drugiego człowieka, choćby nawet postępował wbrew nam. ,,Złodziejka" pokazuje, że wszystkie trudne sytuacje determinują nas do czynienia dobra. Że cierpienie, które nas spotyka zbliża nas do drugiego człowieka.
W książce nie brakuje także czarnego humoru, który pozwala przeczytać tę tragiczna opowieść do końca. Gdyby nie on trudno byłoby powstrzymać się od łez (choć i tak nie jest to łatwe). Nie brakuje także skrytych złotych myśli i cennych przemyśleń na temat wojny i człowieka- najbardziej złożonej istoty na świecie.
Myślę, że każdy wrażliwy człowiek powinien po tę książkę.


Na koniec chciałabym przytoczyć, co o wojnie mówi sama Śmierć:

Przez całe życie widziałem mnóstwo młodych mężczyzn,
którym zdawało się, że atakują innych młodych mężczyzn.
          Ale tak nie było.
Biegli prosto do mnie.
Smutne, ale prawdziwe...

film

Uśmiechnij się do Kopciuszka. Cinderella znów na ekranach.

11:46

Byłam, zobaczyłam i chociaż się nie zachwyciłam, to i tak było warto jeszcze raz przeżyć historię dzieciństwa. Odwiecznego Kopciuszka, na którym wychowało się już tyle pokoleń. Historię naiwnej miłości i historię dobra, za które kiedyś musimy przecież dostać nagrodę. Może i to trochę odstaje od realiów współczesnego świata, ale przecież to baśń, a nie film na faktach autentycznych!
Film nie jest odkrywczy ani zaskakujący. Zarys fabuły został niemalże niezmieniony (może z wyjątkiem paru drobiazgów). Tutaj coś dodano, tam coś odjęto. Rozwinięto delikatnie motyw księcia, uwikłanego w konwenanse i wybierającego między powinnością wobec rządzonego państwa, a wielką miłością. Nakręcono dwie sceny poważnych rozmów ojca (króla) z synem oraz, aby uczynić historię odrobinę mniej naiwną, zaaranżowano spotkanie Kopciuszka z księciem jeszcze przed pamiętnym balem. I na tym zmiany właściwie się kończą, co wydaje mi się raczej zaletą niż wadą filmu. Dzięki temu nie zniszczono kolejnej pięknej historii, poddając jej twórczej (ZA twórczej) obróbce, która zwykle kończyła się całkowitym fiaskiem. Widać, że autorzy nie podążyli za modą kręcenia filmów ,,prawdziwych historii", w których nie można zupełnie rozpoznać pierwowzoru.

,,Kopciuszek" nie jest w żaden sposób przekombinowany. Prosty i nieskomplikowany, i może dlatego dosyć przyjemny w odbiorze. Jest to historia dziewczyny, która mimo wielu nieszczęść (śmierci matki i ojca) podążała za swoim życiowym mottem: ,,Bądź odważna i dobra". Wszystkie niepowodzenia jedynie motywowały ją do trwania w tej postawie. Była dobra, mimo ciężkiej pracy, bólu, smutku i upokorzenia, jakiego doznawała ze strony sióstr i macochy. Nie odpłacała im za niegodziwość tą samą monetą, ale posłuszna naukom matki, szła niewzruszenie naprzód. I za to dobro, które nosiła w sobie los postanowił ją nagrodzić.
Jakkolwiek dwie główne kreacje Elli - Kopciuszka (Lily James) i księcia (Richard Madden) nie wydają się olśniewające, a raczej poprawnie odegrane, tak Cate Blanchett wcieliła się w macochę w mistrzowskim stylu. Była doskonała w każdym calu. Stworzyła niezwykłą kreację postaci, która na początkowo zakłada maskę miłej i poczciwej osoby, a potem staje się zachłanną, bezwzględną i okrutną macochą, stosującą wyrafinowane metody dręczenia swojej pasierbicy i starającą się ją wykończyć fizycznie i psychicznie. Warta odnotowania jest też rola Heleny Bonham Carter, która przyzwyczaiła już nas do odgrywania postaci czarnych charakterów, a w ,,Kopciuszku" wciela się ... w dobrą wróżkę! I, o dziwo, całkiem nieźle sobie w tej roli radzi.
,,Kopciuszkowi" daleko do arcydzieła. Klasyczna historia przedstawiona w raczej klasyczny sposób. Ciepła i optymistyczna. Dobrze zagrana. I chociaż to ,,tylko" baśń to może warto znów się w niej zanurzyć i wsłuchać w mądre słowa, jakie do nas kieruje. I może okaże się wtedy, że bycie ,,odważnym i dobrym" wcale nie jest takie bez sensu, jak nam się wydaje?

Książniczka

,,Wnuczka do orzechów"- triumfalny powrót Małgorzaty Musierowicz

12:49

 Na następną książkę cyklu Jeżycjady czekałam od dawna (z resztą nie tylko ja).  I nie zawiodłam się! Po nieco nieudanej ,,McDusi" obawiałam się, że to już nie będzie to. Że to już koniec TEJ Jeżycjady. A jednak starzy, dobrzy Borejkowie powrócili! I to w pięknym stylu! Znów czuć było tą niesamowicie ciepłą atmosferę, choć tym razem nie dotyczyła ona borejkowskiej kuchni, ale werandy Pulpecji. Nasi bohaterowie, jak zawsze, wykazywali niezłomną radość życia. Znów słychać było łacińskie sentencje, plotki, przekomarzania i słowa pełne miłości. Niezmienne od tylu lat...
W gruncie rzeczy nie była to książka tylko o Borejkach. Na główny plan została wysunięta postać zupełnie nieznana, Dorota Rumianek- uczęszczająca do ekologicznego liceum siedemnastolatka.  Dziewczyna energiczna, praktyczna i pracowita, a przy tym niezwykle optymistyczna. Istne dziecko lasu, kochające przyrodę i wszystko, co się z nią wiąże.
Początek książki wprowadza nas w nastrój tajemniczości. Las, dróżka i ta bryczka, którą z wprawą prowadzi nasza bohaterka. To wszystko pozwala przypuszczać, że zostaliśmy cofnięci w czasie, dopóki nie napotykamy na swojej drodze przywalonej belką, nieprzytomnej... Idy Borejko! I wtedy dopiero robi się ciekawie! Okazuje się, że nasza rudowłosa Borejkówna, zrobiwszy uprzednio awanturę w domu, ,,śmiertelnie obrażona" na męża, ucieka do lasu, gdzie postanawia wybiegać swój żal, złość i zażenowanie, po czym spada ze zdezelowanego mostku i zostaje odnaleziona przez Dorotę. Bez zbytniego zastanowienia postanawia na cały miesiąc zostać w wynajętym pokoju w domu dziewczyny, który zamieszkuje ona razem z dwoma sympatycznymi babciami. Nie zdradzając rodzinie swojego miejsca pobytu, Ida niezwocznie powiadamia swoje siostry, że oczekuje przeprosin od męża i przyznania się do błędu.

Potem sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje. Ida, przechodząca właśnie trudny czas klimakterium, jest jeszcze bardziej nieprzewidywalna i szalona niż zwykle. Zajmuje się masową produkcją konfitur, przeprowadza przegląd laryngologiczny niemal wszystkich mieszkańców wsi, próbuje wyswatać Dorotkę, a na koniec podejmuje próbę romantycznego porwania swojego męża! To ona gra w tej książce, jeśli nie pierwsze, to na pewno drugie skrzypce.
Do akcji wchodzi także Ignacy Grzegorz, student historii sztuki, sprowadzony na wieś przez (a jakże!) swoją nieocenioną ciotkę Idę. We ,,Wnuczce..." jawi się jako pogrążony w melancholii neurotyk ze złamanym sercem. Nadwrażliwy, przeczulony i posiadający rozmaite fobie, które w krótkim czasie doprowadzają do katastrofy. W końcu pod wpływem wsi i towarzystwa Doroty zmienia się nie do poznania (i znów Ida miała rację!).
W książce nie brakuje także wątku miłosnego. A raczej miłości od pierwszego wejrzenia do pewnego rosłego, piegowatego chłopca w białej czapce...
Słowem, wszystko, co najlepsze w Jeżycjadzie powróciło w tej książce. Nowe, ciekawe przygody, barwne postacie i (oczywiście!) rodzina Borejków niemal w komplecie. Piękna książka na trudne czasy, która pozwala uwierzyć, że gdzieś jeszcze żyją dobrzy ludzie, że świat nie jest wcale taki beznadziejny i zły, jak się wydaje. Miłość, rodzina i ciepło... To trzy wartości, które można znaleźć we ,,Wnuczce do orzechów".
Ktoś w recenzji książki oskarżył Borejków o anachroniczność. O to, że zatrzymali się w czasie i żyją inaczej niż inni. Że nie idą z duchem czasu. A może to nie oni stoją w miejscu, ale my za bardzo pędzimy do przodu!?

Mentalność więźnia na kartach książki. Recenzja ,,Skazanych na Shawshank".

13:15

Książka-legenda. Słynny na cały świat bestseller docenionego pisarza. Kolejna mistrzowska powieść króla horrorów, Stephena Kinga. Bardzo obrazowa i do bólu prawdziwa. Miejscami bardzo gorzka. I chociaż nie jest to trzymający w napięciu horror, to nie można się od niej uwolnić.

Zacznę od końca. Od oceny. ,,Skazanych na Shawshank" trudno ocenić zgodnie z kryteriami, według których opiniuje się inne dzieło literackie. Nie można o tej książce powiedzieć tylko, że jest: ,,Dobra" albo że jest: ,,Zła''. Nie można nawet stwierdzić, iż jest: ,,Wspaniała''. W ogóle jakiekolwiek jednoznaczne stwierdzenie lub podsumowanie tej powieści nie wchodzi w rachubę, bo jest ona odzwierciedleniem życia. I to życia ciężkiego i brutalnego. Pełnego zła i bezwzględności, ale także przyjaźni i współczucia. Oceniając tę książkę, ocenia się prawione w niej życie, w którym nie brakuje bólu, utrapienia czy rozpaczy. Nie brakuje też okrucieństwa i upodlenia. Zdegradowania człowieka do istoty mniej ważnej i niższej. Do roli niewolnika. Co zatem można powiedzieć o ,,Skazanych na Shawshank''? Że jest książka niewątpliwie wyjątkowa.
Powieść jest pisana w narracji pierwszoosobowej człowieka, który siedzi w więzieniu za zabicie żony. Sam o sobie mówi, że jest osobą, u której wszystko można załatwić. To on, Rudy, wtajemnicza nas w realia więziennego życia. A nie są o bynajmniej szczegóły, o których słucha się z przyjemnością. Roztacza ciemną wizję nieznanego nam świata, w którym na pewno nie chcielibyśmy się znaleźć. Świata bez sprawiedliwości. Świata panów i niewolników. Brutalnego, ciemnego i złego świata ludzi, którzy są już na dnie i prawdopodobnie na tym dnie pozostaną aż do śmierci. Rudy przedstawia krajobraz bez nadziei. A mimo to, powieść czyta się z zapartym tchem i nie można się od nie oderwać.


To od Rudego dowiadujemy się w końcu o historii Andy'ego Dufresne, który odsiaduje karę w The Shank za zbrodnię, której nie popełnił. Przedstawia go nam jako prawnika z perspektywami na przyszłość, którego życie legło w gruzach przez jedno bezpodstawne oskarżenie. Opowiada o Andym jako człowieku innym od pozostałych więźniów, który nigdy nie dał się zwabić więziennej mentalności i do końca pozostał wolnym człowiekiem. Wierzył w to, że The Shank to tylko pewien etap. Może dlatego udało mu się stamtąd wydostać.
O czym są ,,Skazani na Shawshank"? O porzuceniu, rozpaczy, upodleniu, hipokryzji władzy, krzywdzie, niesprawiedliwości, okrucieństwie... O życiu i o człowieku. O tym, co można zrobić z człowieka, odbierając mu wszystko i to, do czego można go doprowadzić, dając mu władzę. To też historia wolności, której nie można wydrzeć siłą. Wolności, którą nosi w sobie każdy z nas.

Człowiek

Uratować szare komórki!

13:56

Wcale nie 10%...
Bardzo powszechne stało się twierdzenie, że przeciętny człowiek wykorzystuje jedynie 10% możliwości swojego mózgu. Oburzenie w środowisku naukowym wywołał zwłaszcza film ,,Lucy", którego reklama przekonywała, iż bohaterka produkcji wykorzystała swój mózg w 100%, podczas gdy zwykły śmiertelnik potrafi ,,zmusić" do pracy jedynie jego 10%. A tymczasem najnowsze badania ostatecznie zdementowały ten mit funkcjonujący od niemal wieku. Mózg pracuje cały czas i bynajmniej nie ma czasu na odpoczynek. Bez wytchnienia pracują wszystkie jego płaty, choć są odpowiedzialne za zupełnie różne czynności. Im bardziej potrzebna jest ich praca, np. w rozumieniu mowy czy myśleniu, tym większą przejawiają aktywność. Nie ma mowy o żadnym wstrzymywaniu się od pracy i działaniu na jedynie 10%. Gdyby wszystkie neurony zaczęły pracować naraz, mogłoby dojść do przegrzania mózgu. A takiej stuprocentowej efektywności raczej byśmy nie chcieli...

Rozleniwiająca rzeczywistość
Dzisiejszy świat staje na głowie i stara się za wszelką cenę oszczędzić naszemu mózgowi wysiłku. I dotyczy to niemal wszystkich dziedzin życia. Wszystko zmierza do tego, by naszą niezwykłą zdolność myślenia, analizowania czy porównywania zamienić na jakiś super nowoczesny zastępnik. Tak więc powstają coraz to nowe aplikacje, które za nas podejmują ważne wybory. To ONE wiedzą, gdzie trzeba zrobić zakupy. Podpowiadają, gdzie powinniśmy zjeść lub jak zaplanować sobie wieczór. Sprawdzają, co leci dziś wieczorem w telewizji, a nawet, co nam się najbardziej spodoba. W USA weszły nawet do sprzedaży lodówki, które same wiedzą, czego brakuje w domu i czym prędzej zamawiają to w najbliższym markecie. Wszystko z myślą o człowieku i dla człowieka. Dla jego wygody. Tak, żeby już niczym nie musiał się martwić. Żeby się nie męczył. Żeby o niczym nie musiał... myśleć. Ale czy to dobrze, że powoli stajemy się cybersierotami i za kilka lat stracimy zupełnie samodzielność w najprostszych czynnościach, bo zastąpią nas kuchenne roboty i samojeżdżące samochody? Do czego wtedy będziemy potrzebni? Stracimy to wszystko, w czym dotychczas tkwiła nasza przewaga nad innymi gatunkami. Mózg rozleniwiający się stale, może w końcu stracić część swoich możliwości albo po prostu nigdy tego szczytu możliwości nie osiągnąć.

Nie bój się kucia na blaszkę!
Często wiele osób zarzuca bezsensowność metodzie uczenia się czegoś na pamięć. ,,No bo to wcale nie rozwija, a poza tym po tygodniu człowiek wszystkiego, czego się nauczył zapomina..." bronią się niezdarnie. Ale czy na pewno? Dlaczego zatem nasi rodzice lub dziadkowie nieraz po kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu latach potrafią wyrecytować ,,Redutę Ordona" albo inny wiersz nauczony w dzieciństwie? Dlatego właśnie kucie na blaszkę jest bardzo pożyteczne, gdyż rozwija naszą pamięć i pozwala przyswoić znacznie więcej wiedzy niż gdyby nikt przed nią wcześniej takiego zadania nie postawił. Pamięć trzeba rozwijać od najmłodszych lat i próbować zapamiętywać liczby, daty czy nazwy nawet wtedy, kiedy nie jest to konieczne. Po prostu tak dla samego siebie. To podnosi sprawność naszego mózgu i jego zdolność do zapamiętywania. Więc zamiast tracić czas na ściągi, poświęć go na zapamiętywanie! To jest w twoim interesie!

Ja nie jestem takim geniuszem, jak...
Ludzie  uwielbiają zwalać całą winę na jakieś niewytłumaczalne sytuacje lub zjawiska, zamiast otwarcie przyznać się do winy. Próbują udowodnić, że zawiniło fatum lub przeznaczenie. Zamiast wyznać iż nie poświęcili wystarczającej ilości czasu na opanowanie danej czynności bądź przyswojenie wymaganej wiedzy, obwiniają o wszystko swój mózg. Mówią, że nie są wystarczająco mądrzy albo nie mają ku czemuś zdolności. Owszem, jedni mają większe predyspozycje do wykonywania danej czynności, a inni mniejsze, co zarazem wcale nie znaczy, że ci drudzy się do tego nie nadają. Z odpowiednią determinacją nawet najbardziej zuchwałe zamierzenie ma prawo się powieść.

Wykorzystaj swój mózg

Zaufaj swojemu mózgowi. Jego geniuszowi i niezwykłym możliwościom. I nie żałuj go, nie staraj się go oszczędzić, posługując się rozmaitymi ,,pomocami", które tylko cię ogłupiają. Stawiaj sobie śmiałe cele i nigdy nie mów, że czegoś nie potrafisz.

Premiery

,,Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" nadchodzi!

18:07


Długo oczekiwana, ostatnia (niestety:)) część ,,Hobbita" zaraz wejdzie na ekrany kin. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do ,,rozbijania" tak szczupłej książki na trzy prawie trzy godzinne filmy. Ale teraz... myślę, że to bardzo dobrze, nawet jeśli był to czysto komercyjny zabieg. ,,Hobbitem" trzeba się nacieszyć. Przypuszczam, że gdy wyjdę z kina nie będę mogła uwierzyć, że to już się skończyło, że nie ma na co czekać przez cały rok...
Już teraz czuję nutkę podniecenia. Czy wy też nie możecie się doczekać na kolejną odsłonę przygód kochanego pana Bilba? Zwiastuny są bardzo obiecujące i nie za wiele zdradzają, jakby chciały dodatkowo zagrać spragnionym widzom na nerwach. Cóż... Trzeba się uzbroić w cierpliwość i czekać na decydujące starcie. Bitwę Pięciu Armii.

Książniczka

Bluźnierczy ,,Pakt Ribbentrop-Beck”?

11:31

,,Pakt Ribbentrop-Beck” to jedna z niewielu książek, która tak mnie wzburzyła.Przedstawiona w analizie, ,,bluźniercza” wręcz, wizja zdruzgotała moją psychikę.Zrobiła to o tyle łatwo, że wydała mi się po prostu prawdziwa!
Na początku obala mity na temat stanu polskiej armii sprzed 1939. Okazuje się, że rząd Rzeczypospolitej wydawał grube pieniądze na jej rozwój (i jest to suma nieporównywalna z tą, którą wydajemy obecnie!). Byliśmy świetnie przygotowani do wojny, ale… z Sowietami! Aż do zawarcia układów z Wielką Brytanią napaść Rzeszy na Polskę wydawała się niemożliwa.
,,Pakt Ribbentrop-Beck” neguje wszystko, o czym uczymy się w szkołach odnośnie przyczyn II wojny  i zadaje tak ważne, aczkolwiek przez ponad pół wieku pomijane, pytania.Czy to musiało się TAK skończyć? Czy zagłada Polski była nieunikniona?
Otóż nie. Przede wszystkim powinniśmy byli zawrzeć ,,brudny” alians z Rzeszą. Każdy Polak z pewnością zaprotestuje.,, My,Polacy i szkopy?!Co by o nas pomyśleli w Europie?” No dobrze, a co teraz mówią np. o Włochach, Słowakach czy Japończykach.Poza tym jakoś nikt wcześniej nie zaprotestował przeciwko ekspansywnej polityce ,,okropnego” Hitlera. Gdy ten zdobywał kolejne państwa Europy Środkowej, nie zaprotestowała ani Anglia, ani Francja. Nikt nie uderzył w stół w Monachium.Nawet polskie i niemieckie władze utrzymywały ze sobą więcej przyjazne stosunki.Dygnitarze Rzeszy przyjeżdżali do Polski na polowania. Sam Hitler był znanym polonofilem.Przed zerwaniem stosunków ,,zabójca Polaków”, który w roku 1939 jeszcze nim nie był, wypowiadał się o nas w samych superlatywach.Co więc spowodowało ciężką sytuację Polaków w czasie wojny?Zapewne odrzucenie jego projektu wspólnej wyprawy na Rosję.Woleliśmy przyjąć kuszącą propozycję Wielkiej Brytanii.Pytam: dlaczego?Bo Niemcy są be, a Brytyjczycy cacy?Bo Anglia brzmi dumnie i po królewsku, a Rzesza źle się kojarzy? Jak mogliśmy sądzić, że daleka Francja i Wielka Brytania przyjdą nam z pomocą?Kto ratuje coś, co nie jest mu potrzebne?Dla naszych ,,sojuszników” liczyło się tylko to, by skierować na nas pierwsze uderzenie. Piotr Zychowicz udowadnia, że byliśmy jedynie przynętą, ochłapem, ofiarą mającą przyjąć pierwszy atak czarnego orła. W końcu w polityce rządzi makiawelizm: cel uświęca środki. Dlaczego więc nie mogliśmy postąpić w myśl tej zasady i ocalić naszą ojczyznę najpierw od okupacji niemieckiej, a potem 60-letniej sowieckiej. Ocalić miliony naszych obywateli. Autor udowadnia, że z Rzeszą pokonalibyśmy Związek Radziecki, a potem z aliantami- Niemcy. Na skutek tego rozdawalibyśmy karty w powojennej Europie, bo nie ważne, po której stronie zaczęło się wojnę, ważne, po której się zwyciężyło. Beck podjął decyzję najgorszą z możliwych i sprzeniewierzył się interesowi Polaków. Co istotne, zignorował także rady marszałka Piłsudskiego, które ten wielki Polak dawał mu przed śmierci.



,,Pakt Ribbentrop-Beck to także jedna z najsmutniejszych historii.Historia narodu, który na skutek decyzji jednego człowieka stracił pół terytorium, kilka milionów obywateli i niepodległość na ponad pięćdziesiąt.To historia kraju, który został sprzedany przez swoich sojuszników za trzydzieści srebrników w Jałcie.W końcu to gorzka opowieść o tym, że dla prawie wszystkich państw istnieje pojęcie ,,pokoju za wszelką cenę”. Oprócz jednego.Są nim Polacy.

Książniczka

,,Stary człowiek i morze"

16:30

Do czego zdolny jest człowiek? O tym właśnie jest niepozorne (bo grubości reklamowej broszurki) opowiadanie Hemingway'a , który chyba nie przypadkiem dostał za nie Literacką Nagrodę Nobla.
W książce nie brak opisów, nie brak także monotonnych przemyśleń bohatera. Jednak nie sądzę by były one specjalnie uciążliwe.Wręcz przeciwnie, czyta się je w skupieniu i zadumie. Dodają one książce smaku. Potęgują spokojny, refleksyjny nastrój i dają czas do osobistych rozważań i odnajdywania analogii między światem przedstawionym w książce a tym, w którym przyszło nam żyć. Pozwalają poprawnie odczytać przenośny sens. Zrozumieć ,,morze".
Hemingway w sposób prosty pisze wszystko, co jest istotne i stanowi kwintesencję ludzkiego życie. Przedstawia wszystkie jego zawiłości. Jego całą złożoność.
 Opisy przyrody w książce są niezwykle realistyczne. Do tego stopnie, że podczas czytania ,,widzimy'' morze, morskie istoty, rekiny, ptaki i ,oczywiście, marlina. Czujemy, widzimy, myślimy to samo, co czuje Salao.
,,Stary człowiek i morze''zmusza do refleksji.To książka dla ludzi dojrzałych, którzy wiedzą co to życie i nieraz byli świadkiem jego zmienności. To ich w największym stopniu zachwyci stworzona przez autora postać- Salao.Człowiek stary, ale odważny, silny i pełen duchowej mądrości, którą dzieli się na kartach książki.,,Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać"-mówi bohater i nie sposób się z nim nie zgodzić. Możemy temu tylko przytakiwać po tym wszystkim, czego doświadczyła ludzkość. Po cierpieniach, szaleństwach i wojnach. Człowiek jest wielki sam w sobie i potrafi znieść niemal wszystko.
Opowiadanie Hemingway'a to także opowieść o marzeniach, dla których warto żyć i dążyć do nich za wszelką cenę, jak Salao, który walczył o swojego marlina trzy dni. O tym, że trzeba walczyć nawet wówczas, gdy nie ma się szansy na zwycięstwo. A każdą przegraną walkę trzeba przyjmować z pokorą. Każdy ma przecież swojego niedoścignionego marlina i rekiny. 
Historia wybitnego człowieka, który stawi czoła wszelkim przeciwnością może być przykładem odwagi i samozaparcia. P
rzykładem...życia. Życia, którego się nie żałuje i którego się nie wstydzi.
,,Stary człowiek i morze" to
przepiękna, krzepiąca opowieść o ludzkich możliwościach. Dodaje nadziei w ludzi, świat, lepsze jutro. Nie powinniśmy negować prawd zawartych w książce i uważać ich za przestarzałe, bo wczasach moralnej katastrofy człowieka, są nam bardzo potrzebne.