Książniczka

Miłość artysty, czyli o "Narzeczonej Schulza"

22:21


On- ekscentryk, artysta, oryginalny twórca o niezwykle ciekawej, złożonej osobowości i wielkiej wyobraźni. Ona- z powołania nauczycielka polskiego w małym, prowincjonalnym miasteczku. Czy miłość może połączyć dwie tak skrajnie odmienne osoby, różniące się nie tylko aspiracjami, ambicjami, sytuacją życiową i sposobem odczytywania świata, ale także charakterami? A jednak... Stało się. Bruno Schulz, wybitny przedstawiciel dwudziestolecia międzywojennego, osoba, której dziełami w przyszłości miał się zachwycić cały świat, zakochał się w kobiecie, która jako jedyna była w stanie odwzajemnić jego uczucia i pokochać takim, jakim był- nieco dziwacznym, wewnętrznie rozdartym, nieśmiałym, lękliwym ze wszystkimi obsesjami i traumami... Zakochał się w swojej Junie.

Narracja wydarzeń prowadzona jest w niezwykły sposób. Z jednej strony o tym, co miało miejsce dowiadujemy się od wszechwiedzącego narratora, z drugiej- od samej Józefiny Szelińskiej. To ona opowiada nam historię swojej miłości do Brunona Schulza, która stała się nieodłączną częścią jej egzystencji. Ale w swoich "zapiskach" porusza także wiele innych, ważnych z jej perspektywy spraw. Mówi o wszystkich swoich radościach, lękach, troskach, niepokojach, nie tylko tych związanych z Schulzem, ale także z wojną, własnym pochodzeniem (była Żydówką), do którego długo nie chciała się przyznać. Przez wiele lat walczyła ze swoją tożsamością, starała się uciec, odciąć od przeszłości. W końcu musiała stawić jej czoło. Wszystko to, czego dowiadujemy się w powieści składa się na bardzo skomplikowany portret psychologiczny kobiety, która była zmuszona zmierzyć się w życiu niemal ze wszystkim, co trudne i bolesne. Śmiercią najbliższych, utratą domu, biedą, chorobą, w końcu- z nieszczęśliwą miłością, która nigdy nie przyniosła jej spełnienia, a jedynie ponure, nocne koszmary.
"Narzeczona Schulza" to jednak nie tylko portret Józefiny, ale także Bruna, zupełnie innego niż ten, którego przedstawia się w podręcznikach do języka polskiego. Wszystkie informacje o nim zdobywamy od Juny, jedynej osoby, którą nazwał swoją narzeczoną. Ona przecież znała go najlepiej. Może nawet za dobrze... Znała go z całą jego wrażliwością, wybujałą wyobraźnią, fantazją, ale i ze słabościami, lękami, koszmarami, obsesjami... Jak cały mu współczesny artystyczny światek, który zresztą wkrótce poznała, Bruno nie stronił od romansów, był stałym klientem "krainy rozpusty", a w jego życiu nie brakowało pięknych i tajemniczych kobiet. Choćby wielka Zofia Nałkowska... Co w takich chwilach czuła Juna? To, co każda zakochana do szaleństwa kobieta. Złość i zazdrość. Nie poskarżyła się jednak ani słowem. Za bardzo go kochała. 

Przez moment liczyła nawet, że Bruno w końcu się z nią ożeni. Mówił, że szuka pracy, załatwia formalności, przyjedzie do niej, do Warszawy. Kiedy zrozumiała, że nic z tego nie będzie, zerwała z nim wszelkie stosunki. Potem wybuchła wojna, ona pełna niepokoju szukała informacji na jego temat. W końcu zorganizowała mu ucieczkę z drohobyckiego getta. Niestety, nie udało się. Po wojnie dowiedziała się o jego śmierci. Długo poszukiwała mogiły. Bez skutku. Bruno jednak towarzyszył jej do końca życia, był zawsze blisko niej. Dlatego postanowiła zrobić coś dla niego, popularyzować jego twórczość, uczynić go artystą uznanym, docenianym, czyli takim, jakim nie był za życia. Obracając się wciąż w kręgu jego sztuki, nieustannie czuła jego obecność. Do końca pozostała mu wierna.

"Narzeczona Schulza" to jeden z możliwych scenariuszy relacji między Brunem a Juną. Nie zachowały się listy dwojga kochanków. Listy, które były tak Junie drogie, które przechowywała starannie przewiązane wstążeczkami, spłonęły razem z jej domem. Pani Tuszyńska w mistrzowski sposób opisuje dzieje wielkiej namiętności. Żadna ze stron nie jest w tej historii wyidealizowana- wręcz przeciwnie. Zarówno Schulz, jak i jego ukochana Juna popełniają wiele błędów, za które przyjdzie im w przyszłości zapłacić. Wszystkie one prowadzą do tragedii- ich rozłąki i odosobnienia, życia w poczuciu krzywdy oraz nieukojonego żalu. Pewne sprawy pozostają między Brunem a Józefiną niewypowiedziane i niewyjaśnione na zawsze.

Ta książka to nie tylko pozycja dla fanów "Sklepów cynamonowych", ale dla każdego, kto chce poznać niezwykłą historię miłości Brunona Schulza, geniusza, a jednocześnie człowieka straszliwie w życiu zagubionego i osamotnionego. Historię tą czyta się z zapartym tchem, nieraz gubiąc wśród kartek łzę...



Książniczka

LBA jeszcze raz!

22:41

To już kolejne LBA w moim blogowym istnieniu i pierwsze od czasu Wielkiej Reaktywacji. Tym razem zostałam nominowana przez Eileen Joy (mam nadzieję, że nie pomyliłam się w przepisywaniu nicku ;) ), której serdecznie za to dziękuję, gdyż odpowiadanie na pytania daje mi zawsze dużo radości. A już szczególnie na tak skomplikowane... ;)
Jakie jest najdziwniejsze damskie i męskie imię, z jakim spotkałaś się w książce?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musiałabym jeszcze raz przejrzeć wszystkie książki, jakie przeczytałam w życiu, co raczej nie byłoby możliwe. Jednak po stosunkowo niedawnej lekturze książki pani Musierowicz to właśnie imiona jej postaci jako pierwsze nasuwają mi się na myśl. Autorka swego czasu lubiła wymyślnie nazywać swoich bohaterów. Wolfgang, Hildegarda (zwana Żabą) Aurelia, Damazy (Kordiałek zresztą), Helmut, no i słynna na całe podwórko rodzina Kopców (ci to dopiero mieli imiona! Klękajcie narody!)... Ostatnio spotkałam się z kilkoma "dziwnymi" i "egzotycznymi" z mojego punktu widzenia imionami, a to z powodu zetknięcia z literaturą rosyjską.  Rodion, Dunia, Lizawieta (tak, tak, to "Zbrodnia i kara"), Nikanor, Alojzy, Azazello (to już takie mniej rosyjskie), Archibald (z "Mistrza i Małgorzaty")...

Częściej czytasz książki, których akcja dzieje się w Europie czy Ameryce?
Hmmm... Chyba w Europie. W Anglii, Polsce, Rosji, Niemczech... Naprawdę rzadko goszczę za oceanem, a jeśli już opuszczam Stary Kontynent to udaję się do miejsc, które po prostu nie istnieją. ;)
Czytałaś kiedykolwiek książkę, której głównym bohaterem był... Zwierzak?
Jeżeli za taką uznać "Folwark zwierzęcy". ;) Hehh, a tak na serio to były kiedyś (a raczej nadal są) takie opowiadania p. Zarębiny, które, pamiętam do dziś, czytano nam w zerówce. No i jeszcze pacholęciem będąc lałam słone łzy nad "Psem, który jeździł koleją". 

Wolisz czytać przy naturalnym, czy może sztucznym świetle?
Zdecydowanie naturalnym.

Jeśli jakaś kupiona przez Ciebie książka nie przypadła Ci do gustu, co z nią robisz? Odstawiasz na półkę czy sprzedajesz? A może oddajesz komuś?
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie kupiłam chybionej książki (#fart). Wydaje mi się, że, jeśli chodzi o nabywanie czegokolwiek jestem po prostu bardzo ostrożna i najpierw muszę się upewnić czy naprawdę nie będę tego ruchu żałowała w przyszłości. Za to nietrafione książkowe prezenty odstawiam na półkę.

Masz podzielność uwagi? Potrafisz czytać i rozmawiać z kimś jednocześnie, lub też słuchać muzyki albo oglądać telewizję?
Nie, nie, nie! Kiedy czytam to tylko czytam. Nie słucham, nie oglądam, odlatuję. Kiedy robię coś poza tym, nie potrafię się skupić na treści książki i muszę czytać dany fragment po kilka razy, a to bardzo mnie denerwuje. Naprawdę łatwo mnie zdekoncentrować. 



Co sądzisz o tym, że aż 63% Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki?
Rodacy, wstyd! Co tu więcej mówić!? ;)

Jeśli chodzi o muzykę, bliżej Ci do Justina Biebera czy Nirvany?
Zdecydowanie do Nirvany! Nie znoszę tego pana, którego imię i nazwisko zostało wspomniane w pytaniu. Brrrr...

Czytałaś kiedykolwiek taką książkę, która wręcz odpychała swoim wyglądem i była stara oraz prawie nieznana (z własnej woli)?
Wydaje mi się, że tak. Jeżeli chodzi o mnie to uwielbiam zakurzone, pożółkłe, opasłe tomiska. Nic nie jest w stanie mnie zniechęcić! Jakkolwiek by książka nie wyglądała, nie osądzam jej po okładce. Wręcz odwrotnie. Im bardziej zniszczona i "zmaltretowana", tym lepiej (przynajmniej mogę być pewna, że ktoś ją przede mną czytał). 
Masz konto jedynie na Lubimy Czytać, czy także na innych tego typu portalach?
Mam konto na Lubimy Czytać i Biblionetce, ale na obydwu portalach moja aktywność ogranicza się do minimum, a w ostatnim czasie dosłownie zamarła. 

Facebook czy Twitter?
Facebook. Szczerze mówiąc, póki co nawet nie mam konta na Twitterze.

Teraz pora na moje pytanka:

1. Jakich bohaterów nie znosisz w książkach?
2. Kiedy przeczytałaś swoją pierwszą w życiu książkę?
3. Czy masz jakąś postać książkową, z którą się utożsamiasz?
4. Co byś zrobiła, gdyby ludziom nagle zabrakło pomysłu na nowe książki?
5. Księgarnia czy antykwariat?
6. Czy zdarza Ci się oceniać książkę po okładce?
7. Na jaką książkę masz aktualnie największą ochotę?
8. Książki... Mieć czy wypożyczać? Oto jest pytanie.
9. Jaka jest Twoja wymarzona książkowa podróż?
10. Czy któraś z przeczytanych książek stała się dla Ciebie inspiracją?
11. Czy chciałabyś napisać książkę? Jeśli tak, to o czym by ona opowiadała?

Do odpowiedzi nominuję dziewczyny z blogów:
http://zakurzone-zapiski.blogspot.com/
http://books-world-come-in.blogspot.com/
http://www.majuskula.blogspot.com/


Tymczasem żegnam Was (choć nie na długo).  Do zobaczenia już wkrótce! ;)

Kania Frania



Jeżycjada

"Feblik", czyli Jeżycjady ciąg dalszy...

13:52

Naprawdę trudno w to uwierzyć, ale "Feblik" jest już dwudziestą pierwszą częścią kultowej Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz!  Dla mnie osobiście każda kolejna powieść autorki to powrót do dzieciństwa, wizyta u starych, dobrych znajomych, okazja do jeszcze jednego spotkania przy dużym, kuchennym stole w kuchni przy Roosevelta 5. Nic dziwnego zatem, że mniej więcej coroczne czytanie kolejnej części serii stało się już moim czytelniczym rytuałem, który pozwala odprężyć się, zapomnieć o zmartwieniach i poczuć to, co w książkach pani Musierowicz zawsze mnie uderzało... Ogromną dawkę ciepła i miłości...

Tym razem co prawda borejkowskiej kuchni brak, ale za to odrobinę cienia w upalne lato roku 2013 możemy odnaleźć na równie przyjemnej werandzie Florków. Widzimy także rodzinę w całej okazałości. Jest protoplasta rodu, Ignacy, jest jego żona, wszystkie cztery córki i spora gromadka wnucząt (z wyjątkiem tych, które wyruszyły w wakacyjną wyprawę do dalekich krajów). Nie brakuje poważnych i mniej poważnych, rodzinnych rozmów przy stole, zwariowanych przygód, przypadków i zbiegów okoliczności. Czyli tego wszystkiego, do czego Małgorzata Musierowicz przez te wszystkie lata nas przyzwyczaiła. Możemy więc znaleźć spokój w pięknych okolicach Kostrzyna i leżąc na trawie obserwować niebo spadających gwiazd, możemy także podsłuchiwać, zaglądać przez dziurkę od klucza i do radosnej korespondencji. Z drugiej strony w powieści przebrzmiewają od czasu do czasu echa niesformułowanych wprost, lecz doskonale wyczuwalnych uwag na temat śmierci i przemijania.

Akcja "Feblika" dzieje się w te same wakacje, co akcja "Wnuczki do orzechów" Obie powieści czasowo częściowo się pokrywają, pokazują jednak wydarzenia z zupełnie różnych perspektyw. Czyja perspektywa jest w "Febliku" najbardziej wyeksponowana? Ignacego Grzegorza Stryby- studenta, poety, wrażliwca, introwertyka, intelektualisty, erudyty... Słowem osoby, na którą od zawsze miałam alergię. Ignacy był dla mnie postacią nie do przełknięcia. Taki delikatny, bojaźliwy, zupełnie niemęski, a zarazem zarozumiały i patrzący na innych z góry. Kiedy tylko dowiedziałam się, że ta książka opowiadać będzie o jego losach, od razu straciłam ochotę na jej przeczytanie. Przełamałam się jednak i... nie mogłam wyjść ze zdziwienia. Bo czy ten dorosły Ignacy z "Feblika" w czymkolwiek przypomina Ignasia sprzed lat z wyjątkiem skłonności do egzaltacji, umiłowania sztuki i poezji oraz posiadania rozległej wiedzy? Moim oczom ukazał się obraz dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyzny, który, owszem, jest wrażliwy, ale potrafi stawić czoło rzeczywistości. 

Właśnie takiego Ignacego spotkała "dziewczyna z okładki"- Agnieszka, studentka ASP, artystka, borykająca się z problemami rodzinnymi, samotna, nieufna wobec świata i ludzi, a zwłaszcza męskiej części populacji. Dziewczyna poznaje go w zatłoczonym autobusie, a pretekstem do rozwinięcia znajomości staje się pewien kłopotliwy wazon i sztaluga w rękach nieobliczalnej Gorgony. Wydaje się, że Musierowicz w poczuciu sprawiedliwości po obdarowaniu Józinka (teraz Józefa) miłością w postaci spadającej z orzecha Doroty we "Wnuczce do orzechów", postanowiła tak samo postąpić wobec Ignacego, który po ostatnich przykrych przeżyciach związanych z osobą McDonaldusi, jak to mawiała Ida, nie mógł złapać emocjonalnej równowagi. Agnieszka zatem od pierwszych kart powieści wydaje się być wręcz dla niego stworzona i dostrzegają to wszyscy z wyjątkiem samych zainteresowanych, którzy naiwnie wypierają się wszystkiego, co mogłoby ich połączyć. Można powiedzieć, że Aga i Ignaś uciekają golfem przed przeznaczeniem, które i tak w końcu musi zatryumfować. 

Wiele osób oskarża Małgorzatę Musierowicz o słodką naiwność, która zdaje się promieniować z jej książek i anachronizm opisywanych postaci. Borejkowie właściwie się nie zmieniają z biegiem upływających lat. Są tak samo dobrzy, życzliwi, serdeczni i gościnni, że tworzy to dziwny dysonans z tym, co obserwujemy wokół siebie. Niektórych "niezmienni" i "nienowocześni" Borejkowie denerwują. Przecież nikt tak teraz nie mówi, nikt nie rozmawia o miłości, szczęściu, sztuce, społeczeństwie... To prawda, że "Feblik" to powieść bardzo przewidywalna, niemal nierzeczywista, a wykreowany świat i postacie sprawiają wrażenie bajkowych. Ale przecież w książkach o to chodzi, by oderwać się od szarej rzeczywistości, znaleźć otuchę... Książki są po to, by nas pokrzepić, dodać sił, obdarzyć jakimś pięknym uczuciem.Tego okrutnego, brutalnego świata wojen, braku ludzkiej życzliwości i egoizmu mamy przecież nadto. A tak, jak w "Febliku" mogłoby być. Przecież tacy ludzie, jak Borejkowie istnieją... Muszą istnieć...

Nie należy ukrywać, że "Feblikowi" daleko do literackiego arcydzieła. Pod żadnym względem nie jest on idealny, jego akcja nosi ślady ułomności (przewidywalność, przewidywalność i jeszcze raz przewidywalność), to samo można powiedzieć o niektórych bohaterach. "Feblika" zdecydowanie nie można nazwać najlepszą częścią Jeżycjady. Trudno by było zakwalifikować go nawet do pierwszej dziesiątki. Jest za to zdecydowanie lepszy od felernej "McDusi" (nadal utrzymuję, że tamta książka musiała być owocem jakiegoś nieporozumienia), a to już naprawdę duży plus. W sumie zarówno tę, jak i poprzednią powieść pani Musierowicz można skwitować jednym jedynym słowem: przyjemna.


Nie zważając na opinie krytyków, czekam na następną część Jeżycjady. Kim będzie tytułowa "Ciotka zgryzotka"? Tego dowiemy się już niebawem.

Książniczka

Wielki powrót Świata Kani Frani!

16:13

Muszę szczerze przyznać, że czekałam na tę chwilę przez wiele (zdecydowanie zbyt wiele) miesięcy. 

No więc UWAGA, UWAGA: Świat Kani Frani na nowo otwiera swoje podwoje, wyłaniając się tym samym z bardzo przykrego, internetowego niebytu. A może raczej nie on sam (nic przecież w ,,Internetach" nie ginie: strona jak była, tak jest i najpewniej będzie), lecz jego autorka-kreatorka, która zaniedbała swojego bloga do niemożliwości i czuje teraz z tego powodu kłujące wyrzuty sumienia. A co najgorsze, zupełnie wyszła z wprawy i zapomniała już, jak się pisze wpisy. Pragnę zatem z góry przeprosić za to, co będzie wychodziło spod jej klawiatury w najbliższym czasie oraz prosić o cierpliwość, która swoją drogą na ogół nie jest obca molom książkowym. 


Co było powodem nieoczekiwanego rozstania? Odpowiedź na to pytanie nie będzie z pewnością ani oryginalna, ani specjalnie usprawiedliwiająca, ale za to prawdziwa. Do ,,zawieszenia działalności" przyczyniło się wiele spraw może nie ,,ważniejszych", ale koniecznych, z którymi trzeba było się jak najszybciej rozprawić. Niestety okazały się pochłaniaczami czasu i nie zostawiły miejsca na czynności o wiele bardziej inspirujące. Nawet takie, jak czytanie książek, które rzeczywiście CHCE się przeczytać, a nie MUSI. Jednym słowem: wygrały.

Ale teraz, gdy choroba zwana chronicznym brakiem czasu nareszcie mnie opuściła, postanowiłam wziąć się na nowo do dzieła. Odkurzyłam klawiaturę, sporządziłam listę planowanych recenzji i drugą- must read. A co najważniejsze wyznaczyłam sobie kilka nowych, blogowych celów i postanowień. 

Po pierwsze: będę pisała regularnie, czyli nie co pięć miesięcy ;), ale raz w tygodniu.

Po drugie: przeczytam całe mnóstwo cudownych książek, na które miałam ochotę w czasie książkowej wegetacji i przed nią.

Po trzecie: na blogu pojawi się cykl wpisów związanych z tematyką książek, choć jeszcze nie wiem, czego konkretnie będzie dotyczył.

Mam nadzieję, że uda mi się to wszystko zrealizować, choć wiadomo, jak to jest z postanowieniami... Nowy początek niesie jednak ze sobą optymizm i energię. Czytać, pisać, działać... Czy to nie wspaniałe?

Na starcie rewolucji brak. W Świecie nadal będzie można znaleźć recenzje książek. Możliwe, że od czasu do czasu pojawią się tu także opinie na temat wyjątkowych filmów. Czyli po staremu. 


Martwią mnie tylko moje umiejętności po tak długiej przerwie. Czy będę potrafiła napisać coś interesującego? I czy komuś się to spodoba? Bloger przecież pisze przede wszystkim dla ludzi i chce być z nimi w kontakcie, znać ich spostrzeżenia, odczucia, reakcje. 

Ale co tam... Jeszcze jeden początek, jeszcze jedna przygoda... Warto zaryzykować.