angielskie

Żądza zemsty, czyli recenzja "Wichrowych wzgórz" w trzech punktach.

17:58

Odkąd mały Heathcliff wstępuje w progi domostwa państwa Earnshawów, na całą rodzinę spada nieszczęście. Domownicy nie zdają sobie sprawy, że tym wielkodusznym uczynkiem miłosierdzia sprowadzają na swój ród niewyobrażalne cierpienia, przekleństwo, które odciśnie się na egzystencji dwóch pokoleń. A to wszystko przez wielką miłość niemożliwą do zaspokojenia i nienawiść wyrosłą na łzach upokorzenia i rozpaczy.

Po pierwsze, mrok. Cała powieść wydaje się być spowita w mrok. Z każdą stroną czytelnik zagłębia się w ciemne otchłanie ludzkiej duszy, w których natrafia na gniew, nienawiść, rozpacz, chęć odwetu... Smutek i żal przetykany jest niemym krzykiem przerażenia. Mroczny i tajemniczy charakter powieści podkreśla sceneria nagich, samotnych, porośniętych wrzosami wzgórz.  Wzgórz, wśród których łatwo się zgubić, wzgórz złowrogich, wietrznych i niebezpiecznych, wzgórz, które widziały już wiele ludzkich cierpień.

Po drugie, bohaterowie. Zupełnie nierzeczywiści i rozmyci. Kalekie dusze zagubione w swoich uczuciach, ogłuszone własnymi namiętnościami, nieme z rozpaczy. Na próżno szukać tu postaci szczęśliwych. Niewiele jest także takich, które budzą choćby zwykłą sympatię. Każda z nich została przedstawiona w przewrotny sposób, odbita w krzywym zwierciadle, uwydatniającym negatywne cechy. Bohaterowie w "Wichrowych Wzgórzach" budzą strach, kierują się emocjami, czasem trudno zrozumieć ich decyzje. Kochają równie gorąco, jak nienawidzą, a obie te postawy często niewiele się od siebie różnią. Krzywdzą innych z łatwością i bez mrugnięcia okiem, na świat patrzą przez pryzmat własnych krzywd. Słowem: są biedni, niespełnieni, odrzuceni, niekochani (a przynajmniej nie tak, jak by tego chcieli)...

Po trzecie, Heathcliff. Czyli mroczny mściciel, sprężyna wydarzeń opisanych w książce. Postać, która zmienia się na kartach powieści z zagubionego, skrzywdzonego chłopca w zgorzkniałego mężczyznę. Człowieka bezwzględnego, brutalnego, który właściwie nie posiada w sobie ludzkiego pierwiastka. W swoich działaniach jest okrutnym zwierzęciem pozbawionym uczuć i sumienia. To, co trzyma go przy życiu to nienawiść i pamięć. Heathcliff jest postacią zarówno przerażającą, jak i fascynującą. Autorka "Wichrowych Wzgórz" stworzyła potwornie (używam tego przysłówka z premedytacją) interesujący portret psychologiczny szaleńca owładniętego żądzą zemsty.

"Wichrowe Wzgórza" to świetna powieść nie tylko dla wielbicieli angielskiej literatury XIX- wiecznej. Bronte zapewniła swoim czytelnikom fascynującą podróż w odległe, urzekające pustkowia północnej Anglii. Wędrówka przez bezludne wrzosowiska to stopniowe zagłębianie się w mrok.

Książniczka

Pogranicze niezdefiniowane. "Jutro spadną gromy" w trzech punktach

18:17

"Jutro spadną gromy"... Dawno już nie spotkałam się z tytułem tak złowieszczym i niejasnym jednocześnie. Tytułem, który niczego nie zdradza, nie mieści się w kręgu oczywistych skojarzeń czy przypuszczeń. A jednak, mimo wszystko, okazuje się pod koniec niezwykle trafny. 

W reportażu trzech wędrownych dziennikarzy, przedzierających się przez przygraniczne tereny Podlasia, włóczących się po drogach przeszłości i teraźniejszości, nasłuchujących ech i szeptów, wciąż pobrzmiewających w maleńkich, zarastających lasem wioskach, znajdujemy mnóstwo mroku, ciszy i cienia. Ta książka to próba rozprawienia się z mitem podlaskiej magiczności. To próba odnalezienia odpowiedniej perspektywy, pogoń za podlaską duszą i prawdą o regionie, której nie sposób znaleźć, nie dlatego, że jej nie ma. Ale dlatego, że jest tych prawd zbyt wiele...

Znalezione obrazy dla zapytania jutro spadną gromyTo, co jest największym plusem tego reportażu z łatwością może stać się jego największą wadą. 
Po pierwsze, różnorodność. To na nią postawili autorzy w swojej gawędzie o Podlasiu. W "Jutro spadną gromy" znajdujemy wszystko: i religię, i historię, i politykę, do tego szczyptę magii, odczyniania, zaklinania, zwykłych-niezwykłych ludzkich reakcji... A wszystko to w przedziwny sposób łączące się w barwną układankę, tworzące mapę niejednolitego Podlasia, które przecież składa się z takich różności. Nie sposób oddzielić jedne od drugich, nie tracąc jednocześnie sensu.

Po drugie, język. Kręty i mętny jak wody Narwi. W jego nurcie pełno jest zakoli, prowadzących w miejsca zupełnie nowe, subtelnie oddalające czytelnika od tematu. Mnie ten styl pisania wcisnął w fotel, zafascynował od pierwszych stron. Książkę czyta się trochę, jak tomik nowoczesnej poezji. Nie sposób uniknąć refleksji, nie sposób nie myśleć. I owszem, będzie bolało. Niezwykły dobór słów potęguje jeszcze ulotny, eteryczny klimat opowieści. 

Po trzecie, spotkania. Może miejscami niektóre rozmowy mogą nosić ślady monotonii, może nie zwalają z nóg, ale mają w sobie to, o co w dzisiejszych czasach naprawdę trudno. Mają w sobie szczerość, autentyczność i dużo prywatności. Bez fajerwerków, bez zbyt mocnych słów, bez tanich sensacji i spektakularnych odkryć.

Jestem z Podlasia i czułam, że przeczytać ten reportaż to mój obowiązek. Z wieloma rzeczami się nie zgadzam, wiele rzeczy widzę inaczej, ale dzięki tej książce udało mi się zetknąć z trochę inną "prawdą". Gorzką, ciemną i pełną smutnej refleksji. Chciałabym powiedzieć, że zapowiadane gromy wcale nie spadną, ale nie potrafię...
(...) wokół buńczucznie hasa jej wesołe i psotne źrebię, nieświadome jakby, że jutro przecież i tak spadną gromy- wszystko przeminie: i sękate drzewa, i antonówki, i historia, która tak brutalnie przetoczyła się nad tą z pozoru sielską okolicą. Pogranicza i etniczne tygle nie są i nigdy chyba nie były pstrokatymi rajami radosnej wielokulturowości (...).

Książniczka

Recenzja w trzech punktach

18:21

Wszem i wobec ogłaszam rzecz aż nazbyt rzeczywistą. Szkoła zabija kreatywność, chęć i ochotę tworzenia, ponadto odbiera zdolności krytycznego myślenia. Aby to wszystko miało jakąkolwiek szansę się powieść trzeba być wypoczętym. I trzeba mieć czas. A u mnie z tym ostatnio bardzo kiepsko.
Permanentny deficyt czasu wymaga środków radykalnych aczkolwiek koniecznych. Otóż formuła niektórych recenzji na moim blogu już wkrótce ulegnie zmianie. Z rozległych połaci tekstu czcionki standardowej zamieni się w tzw. "w trzech punktach". Będzie to krótkie podsumowanie, po przedstawieniu zarysu fabuły, trzech najważniejszych elementów dzieła. Trzy najważniejsze spostrzeżenia. Uwagi, które muszą wybrzmieć. Tylko tyle.
Niestety, zmiany nie są wynikiem mojej kreatywności, ale smutnej rzeczywistości, w której doba ma jedynie 24 godziny. Aby zachować jakąkolwiek ciągłość wpisów, muszą być one krótsze, a co za tym idzie, mniej czasochłonne. 
Mimo wszystko widzę także pozytywy zmian. Wreszcie ktoś przeczyta moją recenzję od początku do końca. :)

Pozdrawiam serdecznie!

film

Holocaust oczami dziecka, czyli "Chłopiec w pasiastej piżamie"

16:30

II wojna światowa to jedna z największych tragedii ludzkości. Wielki kryzys człowieczeństwa i moralności, którego nie można wymazać z pamięci. Dokonana w czasie tych sześciu strasznych lat zagłada Żydów odcisnęła swoje piętno na świadomości każdego Europejczyka. Bezwzględny plan zniszczenia całego narodu, niezrozumiały akt okrucieństwa i ślepej nienawiści, stał się jedną z najciemniejszych kart historii. Nic zatem dziwnego, iż został tematem wielu książek i filmów. Wydawałoby się, że Holocaust przedstawiono już na wszelkie możliwe sposoby, ukazano ze wszystkich stron, a jednak ten obraz łamie schematy, obdarza widza nowym, świeżym spojrzeniem. Jest niezwykły i przejmujący. Poznajcie "Chłopca w pasiastej piżamie"...

Znalezione obrazy dla zapytania chłopiec w pasiastej piżamie
Kiedy zaczyna się wojna, rodzina Bruna zostaje zmuszona do przeprowadzki z barwnego Berlina na nieco odludną prowincję. Chłopiec jest niepocieszony. Musi zostawić w mieście wszystkich swoich kolegów, wśród których dorastał, ale dobrze wie, że niestety nie ma innego wyjścia- tato jest wojskowym, a rozkaz to rozkaz. Pewnego dnia, znudzony samotną zabawą w jednym miejscu, wbrew zakazom rodziców postanawia zapuścić się poza ogrodzenie posiadłości. Nieoczekiwanie okazuje się, że nieopodal wznosi się gospodarstwo dziwnych ludzi w pasiastych piżamach.

"Chłopiec w pasiastej piżamie" to przede wszystkim niezwykły portret ludzi wojennej rzeczywistości. Czym się kierują? Co nimi rządzi? Przede wszystkim strach. W czasie wojny dużo łatwiej stracić życie, każdy jest podejrzany, a najmniejsze przewinienie może nas dużo kosztować. Bohaterowie filmu to ludzie skomplikowanie, wielokrotnie zupełnie niejednoznaczni i niepogodzeni z realiami, w których przyszło im żyć. Widzimy tutaj siostrę Bruna- zakochaną w Hitlerze młodą fanatyczkę, która gotowa jest walczyć za "sprawę", młodego oficera, starającego się ukryć prawdę o swoim ojcu, Pawła, który z żydowskiego lekarza przemienił się w cień oraz matkę- kobietę, która nie radzi sobie z otaczającą ją rzeczywistością.
Jest jeszcze tato Bruna- komendant obozu koncentracyjnego. Człowiek, który podejmuje decyzje i codziennie skazuje na śmierć setki niewinnych ludzi. A wieczorem wraca do domu i rękoma splamionymi krwią przytula swoje dzieci. Tyran i kochający ojciec w jednym. Sprzeczność, którą trudno pojąć.

Znalezione obrazy dla zapytania chłopiec w pasiastej piżamieFilm przedstawia wojenną tragedię zupełnie inaczej, oczami dziecka. Młody człowiek nie nakłada na rzeczywistość żadnych filtrów, nie interpretuje, nie ubarwia. Mówi to, co widzi. Świat chłopca nie jest skomplikowany. Bruno nie widzi obozu koncentracyjnego, widzi tylko ludzi w pasiastych piżamach, którzy wcale nie są szczęśliwi, chociaż cały dzień się bawią. Bo przecież, o co innego mogłoby chodzić, jeśli nie o zabawę? Wszystko inne jest ogromnie nielogiczne.

Najpiękniejszy jest jednak wątek przyjaźni niemieckiego i żydowskiego chłopca. Przyjaźń przez ogrodzenie, która dla obu dzieci staje się czymś niezmiernie ważnym. Ucieczką od smutnej, szarej codzienności. Obraz ten skłania do refleksji. Kiedy jesteśmy dziećmi nie widzimy między sobą większych różnic. Bariery tworzą dorośli i to oni właśnie stawiają mury nieraz niemożliwe do pokonania.

"Chłopiec w pasiastej piżamie" to film niezwykle poruszający. Wzrusza do łez i pokazuje Holocaust czystymi oczami dziecka. Dziecka, które nigdy nie podejrzewałoby istnienia instytucji takiej, jak obóz koncentracyjny. Dziecka niezdolnego do nienawiści. 
Opowieść skłania widza do refleksji. ta historia mogła się przecież potoczyć zupełnie inaczej...

artykuł

Kiedy pisarze wreszcie zmądrzeją? #2

12:55

Pod moim ostatnim postem pod tym samym tytułem pojawiły się głosy (a raczej jeden niezwykle rozsądny głos), że owszem, pomysł na tekst miałam całkiem niezły, ale trochę nie wykorzystałam tkwiącego w nim potencjału. Nie zmierzyłam się z tematem w całej rozciągłości. Słowem: Można było napisać znacznie więcej. Oczywiście, jak to ja, próbowałam dyplomatycznie odeprzeć zarzuty, sypiąc przy okazji wątpliwymi mądrościami w stylu "Im dalej w las, tym więcej drzew", ale prawda jest okrutna i niestety niemożliwa do zatuszowania. Przynajmniej przed samym sobą. W końcu musiałam posypać głowę popiołem i przyznać w duchu: "Poszłam po linii najmniejszego oporu, na skróty, byle jak. Słaba ze mnie blogerka".
I właśnie dlatego postępuję dzisiaj jak marny pisarz (ale o tym później) i piszę drugą część mojego blogowego dzieła. Jeżeli dobrze pójdzie, to wkrótce powstanie z tego cała seria o błędach literatów, których było, jest i będzie zawsze cała masa. Dzięki temu kapituła nagrody literackiej Nike ma odrobinę mniej pracy. :)

#1 Schematy literaty

Odkąd zaczęłam czytać książki (a było to wiele lat temu) zachodzę w głowę, czy nie istnieje publikacja- literacki niezbędnik z motywami, zakończeniami i rozwiązaniami fabularnymi gotowymi do użycia. Coś jak karta wzorów w studiu tatuażu albo katalog fryzur w salonie fryzjerskim. Bogu dzięki, nie zawsze, ale i tak wystarczająco często powieści, nawet niezbyt spokrewnione ze sobą gatunkowo, przejawiają zastanawiające podobieństwo. Podobne postacie, charaktery, zwroty akcji i punkty kulminacyjne nieraz stają się prawdziwą plagą zalewającą wydawniczy rynek. Nie chodzi tutaj nawet o podobne motywy i realia, ale o zwykłą, pospolitą szablonowość i jakże bliską ludzkiej naturze pokusę odgrzewania, powielania i odtwarzania. 
Tak samo, jak kilkukrotne odmrażanie mięsa nie jest ani zdrowe, ani smaczne (naszło mnie drodzy państwo na dziwne porównania), tak samo częstowanie czytelnika wciąż tym samym może skutkować czytelniczym bólem brzucha. Przewidywalność, choć kusząca, nie jest korzystna dla żadnej ze stron. Obie rozleniwia w równym stopniu. 

#2 W labiryncie wyobraźni

Zdarzyło Wam się czytać książkę, w której autor sam zapętlił się w toku własnego rozumowania? Albo w której przytoczył tak wielką liczbę nazw, imion, koligacji i powiązań, że sam zgubił trop i Marysia, stryjeczna wnuczka babci Andzi stała się jej rodzoną siostrą? Muszę przyznać, że kilkukrotnie natknęłam się na takie przypadki. I nie do końca rozumiem, po co w ten sposób komplikować sobie pracę. Po co wspominać o tysiącach ludzi, miejsc i zdarzeń zamiast skupiać się na sednie sprawy? Zaklinowanie się w labiryncie własnej inwencji twórczej często jest gorsze niż schematyczność (może dlatego właśnie tak wielu w nią ucieka), bo przez nie autor traci coś niezwykle cennego. Zaufanie. Ufność, że jest dobrym przewodnikiem po swoim świecie.
A co, kiedy okazuje się, że wcale tego świata nie zna? Że wymyślił go sobie naprędce? Wtedy przestaje być wiarygodny i... nie warto go czytać.
(PS Dlatego właśnie Tolkien jest mistrzem! Swój świat znał na wylot, łącznie z elfickim alfabetem i drzewem genealogicznym władców Gondoru!)

#3 Uśmiercanie akcji

Niestety, jest to zjawisko niezwykle powszechne. Niektórzy autorzy mają w zwyczaju wtrącanie licznych dygresji, rozbijanie się o mniej i bardziej znaczące (częściej mniej) detale świata przedstawionego, opisywanie zajść niewnoszących do akcji powieści zupełnie niczego. No może z wyjątkiem kilkunastu dodatkowych stron...
W ten sposób akcja książki ciągnie się w nieskończoność, a miejscami nawet zupełnie utyka, a czytelnik zostaje w podstępny sposób uspany. I już wkrótce nie wie ani ten, który pisze, ani ten, który czyta, o czym właściwie jest ta książka i ku czemu zmierza. 

#4 Zostawmy trochę na później

Światem ludzkim rządzi pieniądz. Niestety... 
Ostatnio, będąc w jednej z pobliskich księgarni byłam świadkiem rozmowy
dwóch dziewczyn, które zaczęły przerzucać się opiniami na temat znalezionych na półkach książek. Jedna z nich z wypiekami na twarzy dokonała entuzjastycznej recenzji zauważonej serii powieści. I wszystko by było dobrze, gdyby nie dodała: "Pierwsza część była rewelacyjna, ale druga została napisana pod trzecią. Ostatnie zdanie wskazywało, że to jeszcze nie koniec".
Trend zostawiania na później jest o tyle popularny, co i szkodliwy. Po prostu psuje literaturę. Dotyczy zarówno produkcji filmów, jak i "produkcji" książek. Bo jak inaczej można określić masowe, komercyjne wytwarzanie literatury? Kiedy jedna powieść jest tylko pomostem dla następnej (a czasem nawet dziesięciu następnych)? Wówczas nie może ona samodzielnie rozwinąć skrzydeł. Kto wie, jak bardzo byłaby dobra, gdyby szanowny autor delikatnie jej nie "ukrócił" na potrzeby kolejnego dzieła? Dodam tylko:
dzieła sprzedanego w wielu milionach egzemplarzy.

Oczywiście, błędów pisarzy jest znacznie więcej. Ale resztę... zostawmy na później. ;)

artykuł

Kiedy pisarze wreszcie zmądrzeją?

19:03

Kiedy pisarze wreszcie zmądrzeją? To pytanie retoryczne. Odpowiedź jest tak oczywista, że w zasadzie nie powinno się stawiać takiego pytania, ale mimo to sytuacja budzi mój sprzeciw. Najgorętszy. Palący. Niedający spać, myśleć i oddychać. (No dobra, przesadziłam. Oddychać mogę w miarę spokojnie). A jednak za niemal każdym razem , gdy sięgnę po jakąś książkę "coś" musi doprowadzać mnie do szewskiej pasji. A już najczęściej kilka cosiów razem, dziwnym zbiegiem okoliczności pojawiających się także w innych powieściach. Czasem czuję, że z powodu naszych częstych spotkań jesteśmy już na niemal przyjacielskiej stopie. Niestety...

Mówi się, że uczymy się na błędach, ale pisarze chyba nie wyznają tej samej zasady, co zwykli śmiertelnicy (a szkoda...).



















#1 Nie wiem, o czym piszę, ale piszę

W pisaniu wyobraźnia to rzecz przydatna. No ale bez przesady. Niektórych ponosi za bardzo. Zwłaszcza wtedy, kiedy piszą książki o czymś, o czym nie mają zielonego pojęcia. Ostatnio w mainstreamowym nurcie literatury (młodzieżowej zwłaszcza) pojawił się trend wplatania w powieści obyczajowe motywów science fiction. Dajmy na to, myśli sobie szlachetny autor: "Nie wiem nic o leczeniu raka, ale co tam, napiszę. Nikt się nie zorientuje". W ten sposób staje się prawdziwym pionierem w dziedzinie medycyny. Ludzie męczą się, studiują sześć lat, a potem jeszcze kończą specjalizację, a szanowny pan literat i tak wie więcej. Nie wiem z kogo chce sobie autor zażartować, ale mnie to nie śmieszy. W ten sposób stek bzdur ląduje w niezwykle chłonnych umysłach młodzieży, która albo odniesie się do treści krytycznie, albo (opcja niewłaściwa, acz częsta) z miłą chęcią w nie uwierzy. 
I w ten sposób wszyscy są zadowoleni. Autor zyskał zastrzyk gotówki, a czytelnicy inny, lepszy świat. Ale czy o to chodzi?

#2 Moda na wampiry

Pamiętacie jeszcze spektakularny sukces sagi "Zmierzch"? Głupie pytanie. Nagle wszyscy rzucili się do księgarni, by zapoznać się z historię "niezwykłej" (piszę to z nie-lekkim przekąsem) miłości. Dziewczyny zaczęły wzdychać do Edwarda (co zaostrzyło się jeszcze po premierze ekranizacji) i postanowiły zazdrościć Belli. Czy jak jej tam było. Nie minęło kilka tygodni, a na półkach zaroiło się od książek o zastanawiająco podobnej tematyce. I wartości artystycznej też (niestety). Wątpię, by autorzy, tworzący te powieści długo nosili się z zamiarem ich napisania. Pewnie decyzja była natychmiastowa. "Meyer zarobiła na wampirach, zarobię i ja". I w ten sposób powstała sterta marnych powieścideł, które niewiele wniosły, ale się za to sprzedały.
(A tak a propos, to czy to nie dziwne, że wszystkim nagle zebrało się na pisanie autobiografii?)

#3 Panie, oryginalnie będzie!

Czasem pan X, młody, obiecujący pisarz wpada na wspaniały pomysł. Na przekór wszystkiemu i wszystkim napisze coś zupełnie innego. Ludzie przecież dość mają takich banałów, jak śmiertelne choroby, rozwody, rozstania, wojny czy rodzinne historie.
Tylko, hola, hola! Nie każdy jest Gombrowiczem i nie każdemu groteska służy. Więc to, co inne, może okazać się po prostu śmieszne albo głupie ( z rozrzewnieniem wspominam tutaj "Poradnik pozytywnego myślenia"). 
Naprawdę czasem nie warto być kreatywnym. Życie bywa dużo bardziej pomysłowe. :)

Książniczka

Ostatni Indianie i buciory cywilizacji w "Rio Anaconda" Wojciecha Cejrowskiego

15:22

My, ludzie XXI wieku Indian znamy głównie ze starych, dobrych, amerykańskich westernów. Dla nas to nieco groteskowi, czerwonoskórzy goście z barwnymi pióropuszami na głowach, z głośnym, charakterystycznym okrzykiem atakujący "bladych" zdobywców z Europy. A przecież Indianie nie są tylko bohaterami stworzonymi na potrzeby hollywoodzkich produkcji, to żywi ludzie wciąż ukrywający się gdzieś na olbrzymich połaciach Puszczy Amazońskiej. Przed czym? Przed buciorami cywilizacji... Czyli tym wszystkim, czym pragniemy ich "uszczęśliwić".

Okładka książki Rio Anaconda
To o Indianach jest głównie ta Opowieść. Opowieść konkretna, szczególna i wyjątkowa, a napisana przez jednego z najbardziej cenionych polskich podróżników, Wojciecha Cejrowskiego. To za nim podąża czytelnik, na początku zapoznając się ze specyficznym klimatem Ameryki Łacińskiej, a następnie z rzeczywistością "granicznych" wiosek, zamieszkanych przez lud rozdarty między cywilizacją a tradycją. Szlak prowadzi aż do miejsca odludnego. Osławionych Dzikich Ziem, na których wspomnienie włos sam jeży się na głowie. To miejsce, gdzie nie zapuszczają się nawet najwięksi śmiałkowie. Tam przecież mieszkają Dzicy. Tak, CI Dzicy.

"Rio Anaconda" została napisana z wielkim... rozmachem. To jedyne odpowiednie słowo. To powieść bardzo przemyślana, od początku do końca (konkretnie 429 strony). Uzależnia jak narkotyk i naprawdę nie można się od niej oderwać. Wojciech Cejrowski po raz kolejny udowadnia, że jest niezrównanym gawędziarzem. I to nie tylko na szklanym ekranie. Ze słowem pisanym radzi sobie równie wspaniale, właściwie miejscami ma się wrażenie, że tej książki wcale się nie czyta, ale słucha albo ogląda. A opowiadający mówi tak barwnie, że można by przysłuchiwać się przez wiele długich godzin. W środku czytelnik znajdzie kilogramy anegdot, zabawnych historyjek, dygresji, poczynionych obserwacji i błyskotliwych uwag. Nie tylko na temat Indian.
Znane w Europie hasło Wszystkie dzieci nasze są, u Indian zostało wcielone w życie już dawno, dawno temu. Tym bardziej, że w maloce słychać czasami także i takie słowa: Pożycz żonę, bo mi trochę zimno.
Cejrowski podczas swojej podróży musi zmierzyć się z licznymi niebezpieczeństwami. W tym z tym największym, magią. Miejscami trudno dać wiarę jego opowieści, tak bardzo roi się w niej od niezwykłości. Ale czy coś takiego jest w stanie ktokolwiek wymyślić? A tym bardziej racjonalny człowiek XXI wieku, który nauczył się poznawać świat tylko poprzez "szkiełko i oko"? Bardzo wątpliwe. 

Historia przyjaźni podróżnika i ostatniego szamana plemienia Carapana to zdecydowanie najpiękniejszy i najbardziej ujmujący element tej książki. Dwa światy, dwie osobowości i rzeczywistości, które w końcu się spotkały. I zaczęły przyciągać się jak magnes. W tle tylko słyszymy echa końca. Końca Dzikich Indian. Jak pisze Wojciech Cejrowski, w końcu i w ich wiosce pojawią się pierwsze majtki.

"Rio Anaconda" to wspaniała lektura, podczas której trudno uniknąć żywiołowego śmiechu, ale i gorzkiej refleksji. Niestety nieuniknionej.

Christie

Królowa kryminału w "Dwunastu pracach Herkulesa"

17:35

Są chwile, w których mamy ochotę dowieść swojej wartości, wspiąć się na wyżyny własnych możliwości i dokonać czegoś spektakularnego, absolutnie niespodziewanego i niezwykłego. 

Słynny detektyw, Herkules Poirot, człowiek fizycznie zupełnie niepodobny do swojego mitologicznego odpowiednika, postanawia wykazać, iż nie nosi jego imienia bez powodu. Przed ostatecznym porzuceniem kariery wpada na błyskotliwy plan wykonania dwunastu ostatnich zleceń, które stałyby się zwieńczeniem jego pracy, kropką nad "i". Wkrótce okazuje się, że wszystkie zadania noszą w sobie podobieństwo do prac mitologicznego bohatera. Nieoczekiwanie stają się celną ripostą na dokonania herosa.

Już od pierwszych stron, ba!, nawet zdań staje się doskonale wyczuwalny specyficzny styl Agathy Christie. Raczej oszczędna w słowa, chłodna i rzeczowa królowa kryminału buduje narrację w sposób zaskakujący. Zupełnie "z boku", bez emocji. Nie nakłada żadnych filtrów na otaczającą czytelnika rzeczywistość, nie stosuje emocjonalnych zmyłek, mających wyprowadzić czytającego w pole. Wręcz przeciwnie, dokładnie prezentuje świat i pozwala czytelnikowi rozejrzeć się po nim samemu, jakby niepodlegle od odczuć i spostrzeżeń Poirota. Każda z prac staje się po części pracą każdego z nas. Dzięki temu mamy szansę rozpocząć pojedynek z jednym z najsławniejszych detektywów w historii literatury. Kto pierwszy dojdzie prawdy? I czyja hipoteza okaże się słuszna?

Charakterystyczna jest także cała atmosfera powieści. Można nazwać ją atmosferą jesiennego Londynu. Chłodna, surowa, deszczowa (?), a do tego pełna elegancji, taktu, wysmakowania, specyficznego, ale ujmującego uroku. No i nieodłącznej odrobiny ironii w wydaniu iście angielskim. Agatha jest prawdziwą specjalistką w poczynionych mimochodem, wyważonych, uszczypliwych uwagach, o których nigdy nie wiadomo czy są na serio, czy też nie.

Moje pierwsze spotkanie z Christie raczej mnie nie zachwyciło. To nieodpowiednie słowo. "Dwanaście prac Herkulesa" to klasyczny (w pełnym tego słowa znaczeniu) kryminał, który potrafi się spodobać. (Najlepiej smakuje przy filiżance aromatycznej, angielskiej herbaty!). Warto się z nim zetknąć, choćby dlatego, że tak "wypada". Zresztą tak samo, jak wypada czytać Sienkiewicza, Mickiewicza, Tołstoja czy Kafkę. Mimo to wszystkie te "ochy i achy" naprawdę trudno mi zrozumieć. Agatha jest i będzie królową kryminału, ale to nie znaczy, że spod jej pióra wychodziły arcydzieła. Dla mnie to zbyt wielkie słowo.

A który Herkules jest wspanialszy? Przekonajcie się sami!
Oto współczesny Herkules, jakże odmienny od tego niesmacznego wizerunku nagiego osobnika z przerostem mięśni, wywijającego maczugą. Ot, mała, zwarta postać, tak bardzo na miejscu, w wielkomiejskim ubraniu i z wąsem- wąsem o zapuszczeniu jakiego antyczny Herkules nie mógłby nawet marzyć, wąsem wspaniałym, a zarazem wyszukanym.

artykuł

"Blondynka na językach", czyli bezbolesna nauka języka obcego

18:37

Żyjemy w czasach, w których bardzo dobra znajomość języka obcego przestała być już czymś nadzwyczajnym, a raczej stała się koniecznością, bez której trudno marzyć o wielkim sukcesie na swojej drodze zawodowej. Również wraz ze stale wzrastającą popularnością podróży, podczas których umiejętność posługiwania się mową innych narodów raczej pomaga niż szkodzi, na rynku wydawniczym zaroiło się od publikacji mogących pomóc nam w opanowaniu niezbędnej wiedzy. Tak więc mamy do wyboru niezliczoną wręcz ilość wszelkiej maści podręczników, rozmówek, ćwiczeń i fiszek... które zaraz po zakupie rzucamy w kąt. Ponieważ zanim przebrniemy do najbardziej interesujących nas tematów, najbardziej przydatnych (a więc często podstawowych) zwrotów, jesteśmy zarzucani ogromem zasad gramatycznych, odmian, nieregularności. Słowem: tym wszystkim, co trudno spamiętać i co z łatwością może zniechęcić nas od podążania językową ścieżką.

I choć nie wszyscy mają smykałkę do języków i nie wszystkim ich nauka sprawia wielką przyjemność, to nie znam ani jednej osoby, która nie chciałaby posiąść umiejętności wysławiania się po włosku, hiszpańsku czy koreańsku.

Znalazłam jednak książkę, która przy odrobinie (dosłownie) samozaparcia i konsekwencji potrafi nauczyć dosłownie każdego (bez znaczenia, jak słabe ma mniemanie o swoich możliwościach językowych) porozumiewania się w języku obcym. To autorski kurs Beaty Pawlikowskiej, znanej i cenionej polskiej podróżniczki, która sama, napotykając na liczne trudności w nauce, postanowiła stworzyć coś zupełnie nowego. Nie podręcznik. Nie rozmówki. Nie ćwiczenia. Po prostu cykl "Blondynka na językach". Polega on na przyswajaniu prostych fraz i zwrotów o stopniowo wzrastającym poziomie trudności, z których potem tworzymy własne sformułowania. Dzięki temu uczymy się szybko i bez wysiłku, zupełnie instynktownie, odszukując pewne analogie. Jak to określiła sama pani Beata "na zasadzie logicznej układanki".

Wierzcie mi lub nie, taka nauka naprawdę przynosi nieoczekiwane efekty. Co prawda, nawet po zakończeniu kursu nie jesteśmy jeszcze gotowi na napisanie doktoratu czy też podjęcie studiów w obcym języku, ale bez trudu możemy się w nim porozumieć. Nie tylko w najprostszych sytuacjach komunikacyjnych ("Gdzie tu toaleta?"), ale także w kontaktach towarzyskich. Kurs został stworzony tak, by dostarczyć nam słownictwa do konwersacji na wiele tematów, takich jak sport, muzyka czy tradycja. 

Dzięki niej z pewnością poradzimy sobie podczas dalekich i nieco bliższych podróży. Dodatkowo kurs jest też swojego rodzaju zaproszeniem do kontynuowania swojej przygody z językiem. Naprawdę warto z tego zaproszenia skorzystać!

PS Okazało się, że są dwie wersje książek tej serii. Kupujcie tylko i wyłącznie te z płytką! Broń Boże nie z transkrypcją! 

artykuł

Jak ja nie cierpię tych książek!

18:30

W rzeczywistości, w której słowo "książka" nie jest obce tylko 37% naszych rodaków, każdy z nas zna przynajmniej jednego książkowego malkontenta, któremu, delikatnie rzecz ujmując, do biblioteki czy księgarni nie jest po drodze. I choć, zdawałoby się, czytelnictwo wśród młodych stało się ostatnio pewnym trendem (co widać zwłaszcza na przykładzie, pojawiających się jak grzyby po deszczu, blogów literackich), to wciąż nietrudno o jednostki starannie bojkotujące wszelkie spotkania ze słowem pisanym. Czy to tym, pochodzącym sprzed wieków, czy też stworzonym przez współczesnego pisarza. Dlaczego tak jest? Dlaczego wieloma z nas rządzi przekonanie, że książki są nudne i bezużyteczne? Gdzie się ono rodzi i czemu zawzięcie nie daje się przezwyciężyć?

Błogi czas dzieciństwa
Nie ulega wątpliwości, że większość naszych uprzedzeń, ale także i upodo
Tak powinno być, ale często bywa inaczej. W niektórych domach "Chodź, poczytam Ci bajkę" zostało wyparte przez "Chodź, włączę Ci bajkę". Sztandarowy przykład rodzicielskiego zmęczenia albo po prostu lenistwa. Inni z kolei czytać muszą za karę albo są do tej czynności przymuszani, "bo jeśli nie, to...".  Są i tacy rodzice, którzy postrzegają czytelnictwo jako stratę czasu i nie omieszkają podzielić się tą cenną uwagą z dziećmi ("Lepiej weź się za coś pożytecznego"). Ci, którzy doświadczyli rodzinnego czytania są prawdziwymi szczęściarzami, od początku kojarzącymi czytanie z czymś miłym i przyjemnym. Oni nie musieli zmieniać swoich przyzwyczajeń albo przezwyciężać uprzedzeń. Po prostu kontynuowali tradycję.
bań wynosimy z domu rodzinnego. No bo "czym skorupka za młodu nasiąknie...". Wiadomo. To okres, w którym najbardziej intensywnie poznajemy świat, innych ludzi, nabieramy dobrych i złych nawyków. Tutaj też następuje nasze pierwsze spotkanie z czytelnictwem. Nasza pierwsza książeczka. Spokojne wieczory przy bajce na dobranoc, które niepostrzeżenie stają się codziennym rytuałem. Monotonny głos taty lub mamy, wprowadzający nas w ekscytujący świat przeróżnych niezwykłości.

Otoczony przez książkowych malkontentów
Ale, wbrew pozorom, rodzina to nie wszystko. Są jeszcze koledzy z podwórka, przyjaciele, znajomi ze szkolnej ławy. Słowem całe nasze otoczenie, w którym obracamy się każdego dnia. Przejmujemy od niego wiele zachowań, często nie jesteśmy w stanie zdystansować się od jego opinii i narzucanych wzorców. Zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z mocnymi charakterami, ludźmi, którzy są dla nas autorytetami i których zdaniu ufamy. Więc jeśli "Romek mówi, że książki są beznadziejne" to tak jest i już. 

Ach, te lektury...
Lektury potrafią zniechęcić do czytelnictwa nawet najbardziej zdeterminowanych. Dzieje się to gdzieś tak na poziomie późniejszych klas podstawówki i gimnazjum, kiedy to do gry wkraczają często dzieła, nie mogące najzwyczajniej w świecie znaleźć aprobaty w oczach młodzieży. Tutaj też pojawiają się książki nudne i mierne (przynajmniej tak zapamiętałam większość obowiązkowych utworów klasy V i VI). Wielokrotnie okazuje się, że nie są po prostu dopasowane do wieku swoich adresatów i całkowicie rozmijają się z ich potrzebami. Po tym zniechęcającym sparzeniu się czytelnictwem do tragedii droga prosta. Lektury, które mają sprawić, by młodzież czytała "cokolwiek" sprawiają, że młodzież nie czyta absolutnie niczego. Wielu zaczyna mylić książki z tymi kilkoma wiejącymi nudą tytułami, z którymi miała wątpliwą przyjemność zapoznać się, będąc jeszcze dzieckiem.

Świat nieograniczonych możliwości
Kiedyś książki były remedium na nudę. Podczas długich, zimowych wieczorów panowie i panie siadali w głębokich fotelach i zapuszczali się w świat przygód, romansów, intryg... A teraz?

Czy mamy czas by się nudzić? W świecie nieograniczonych możliwości, którym zawładnęły pochłaniacze czasu, nie tylko niewymagające od nas wyobraźni i intelektualnego wysiłku, ale podające świat w pigułce, w postaci łatwej do przyswojenia zmielonej papki. 
W XXI wieku możemy dotknąć gwiazd. Możemy wszystko. Mamy do wyboru tyle alternatyw, tyle dróg i możliwości. Świecący ekran bez trudu może nam zastąpić kilkadziesiąt spiętych, papierowych stron. 
Czy książki są nam jeszcze potrzebne? Ponad 60% Polaków w ubiegłym roku uznała, że nie.

Książniczka

Historia zaklęta w chińskiej szacie, czyli recenzja "Jedwabnej opowieści"

12:28

Dwie oddalone od siebie historie. Pierwsza, należąca do Mei Lien, Chinki, której okrutny los postanowił odebrać wszystko, co w jej życiu było naprawdę cenne. Druga, Inary, która wiedziona marzeniami postanawia porzucić posadę w prestiżowej firmie i zająć się prowadzeniem hotelu butikowego na ukochanej wyspie. Wkrótce, za sprawą jedwabnego rękawa, okazuje się, że kobiety wcale nie są sobie obce, a ich losy łączy nić starannie skrywanej tajemnicy sprzed stu lat.

Jedwabna opowieść_FRONT_RGB_72dpiPrzedstawiona w "Jedwabnej opowieści" historia zachwyca swoją oryginalnością. I choć, wydawałoby się, motyw rodzinnych tajemnic jest w literaturze tematem używanym na skalę masową, tym razem obyło się bez popularnych wątków powszechnie znanych z kioskowych romansideł. Sam pomysł na użycie starego, nieoczekiwanie odnalezionego rękawa chińskiej szaty jako koła zamachowego powieści, świadczy o wielkiej pomysłowości autorki oraz przemawia za tym, że warto poświęcić tej pozycji niejeden letni wieczór.

"Jedwabna opowieść" wiedzie czytelnika drogą ludzkich uczuć. Chciwości, nienawiści, cierpienia i bólu, ale także miłości, serdeczności oraz chęci odkupienia własnych win. Powieść starannie piętnuje kierujące ludźmi stereotypy, które wielokrotnie prowadziły do zagłady, aktów agresji i przemocy. Ale pokazuje również, że możemy okupić błędy swoje i swoich bliskich i, że w każdym momencie możliwe jest pojednanie i zadośćuczynienie. To świadectwo tego, że warto znaleźć w sobie odwagę do podejmowania trudnych i niepopularnych decyzji. Warto walczyć o marzenia, warto być uczciwym, warto poszukiwać prawdy, warto w końcu tę prawdę zaakceptować, choć może to na nas sprowadzić cierpienie.

Podczas czytania powieści szczególną uwagę przyciągają niezwykle silne sylwetki kobiet, Mei Lien i Inary. Obie mają w sobie wielką odwagę, która towarzyszy im na życiowej ścieżce. Obie są także postaciami pełnymi ciepła i miłości gotowej do poświęceń w imię osób, które kochają.

To, co nie budzi pozytywnych emocji to skłonność autorki do uciekania w banały. Zarówno, jeżeli chodzi o rozwiązania fabularne, jak i sformułowania. Dotyczy to zwłaszcza części opowieści, toczącej się w czasach obecnych. O ile historia Mei Lien zachwyca swoim autentycznym klimatem i atmosferą, o tyle część poświęcona perypetiom Inary miejscami wydaje się być nieco nienaturalna i wymuszona.

Mimo wszystko jednak śledzenie szokującej historii, wyszytej na jedwabnym rękawie, sprawia czytelnikowi wielką przyjemność. Ze strony na stronę zdobywamy coraz więcej szczegółów, które wcześniej nawet nie przyszłyby nam na myśl. I, chociaż "Jedwabna opowieść" prowadzi do smutnej refleksji nad naturą człowieka, warto sięgnąć po nią w kolejne leniwe, upalne popołudnie.

Książniczka

Najczęściej czytane książki ostatnich 50 lat

18:37

Dziś przedstawiam Wam listę najczęściej czytanych książek ostatnich pięćdziesięciu lat (oczywiście zakładając, że każda osoba, która zakupiła egzemplarz, przeczytała go chociaż raz). Czy obejdzie się bez niespodzianek? Zobaczymy...
Zacznijmy od końca (tak, wiem, że to wyjątkowo wredne, ale nie mogę się powstrzymać).
Miejsce 10.
"Dziennik Anny Frank"

Książka powstała podczas dwuletniego pobytu w ukryciu nastoletniej Anny Frank i jej rodziny w czasach niemieckiej okupacji Holandii. Spisane wspomnienia, zadziwiające swoją dojrzałością, poruszyły czytelników na całym świecie. Nic dziwnego, że sprzedały się aż w 27 milionach egzemplarzy.

Miejsce 9.
"Myśl i bogać się"

Każdy człowiek chciałby osiągnąć sukces, a najłatwiejsza droga do szczęścia, według większości, wiedzie właśnie przez pieniądze. Jak osiągnąć stan satysfakcji? Na to pytanie starał się właśnie odpowiedzieć Napoleon Hill. Z jego poradami zapoznało się aż 30 milionów czytelników.

Miejsce 8.
"Przeminęło z wiatrem"

Wyciskacz łez. Powieść o miłości z wojną secesyjną w tle, za którą szaleją nie tylko Amerykanie. Na stałe weszła do klasyki literatury światowej, a w ostatnich 50 latach sprzedała się w 33 milionach egzemplarzy.

Miejsce 7.
"Saga zmierzch"

Do dzisiaj fenomen tej sagi pozostaje dla mnie tajemnicą. Cykl książek o wampirach był swego czasu prawdziwym hitem i znajdował się na półce niemal każdej nastolatki. To zmierzchowe szaleństwo na szczęście dobiegło już końca (osobiście uważam, że nigdy nic tak dennego nie cieszyło się takim zainteresowaniem), ale jakby na to nie patrzeć, Stephanie Meyer udało się osiągnąć imponującą liczbę 43 milionów sprzedanych egzemplarzy.

Miejsce 6.
"Kod Leonarda da Vinci"

Książka o ogromnej sile przebicia, niezwykle kontrowersyjna i, dzięki temu właśnie głośna. Sprzedana w 57 milionach egzemplarzy.

Miejsce 5.
"Alchemik"

Nie jestem i już raczej nie będę zwolenniczką twórczości Paulo Coelho, ale nie ulega wątpliwości, iż udało mu się zgromadzić duże grono stałych czytelników. Choć uważam, że zabawa tego pana w filozofa jest dosyć nieudolna, to paraboliczny charakter "Alchemika" i jego przekaz przyciągnął do tej lektury 65 milionów ludzi!

Miejsce 4.
"Władca pierścieni"

Tolkien zajmuje 4. miejsce zupełnie zasłużenie. Nikt w historii nie stworzył swojego literackiego świata z taką skrupulatnością, poświęcając mu zarazem kilkadziesiąt lat życia. "Władca pierścieni" to dzieło niezwykłe, w którym zakochało się wiele milionów czytelników na całym świecie. Świat Śródziemia postanowiło poznać aż... uwaga, uwaga... 103 miliony!

Miejsce 3.
"Harry Potter"

3. miejsce zajmuje niezwykle popularna seria książek dla młodzieży autorstwa pani J.K. Rowling, opowiadająca o przygodach młodego czarodzieja. Czy istnieje osoba, która nie słyszała o tej pozycji? Chyba nie. "Harry Potter" sprzedał się w 400 milionach egzemplarzy.

Miejsce 2.
"Cytaty Przewodniczącego Mao"

Choć początkowo miejsce tej książki w rankingu na tak wysokim miejscu dziwi, to po chwili zastanowienia wydaje się w pełni uzasadnione. To dzieło było "biblią" w czasie rewolucji kulturalnej w Chinach. Każdy Chińczyk musiał się z nim zapoznać, zachęcano nawet do uczenia się fragmentów na pamięć. Znaczenie tzw. "Czerwonej Książeczki" spadło po 1978 roku, ale i tak zdążyła uplasować się na 2. miejscu z kosmiczną liczbą 820 milionów sprzedanych egzemplarzy.

Miejsce 1.
"Biblia"

Co sprawia, że "Biblia" stała się pierwszym światowym bestsellerem? Dlaczego czytają ją nie tylko chrześcijanie? Ponieważ kryje w sobie uniwersalny, wciąż aktualny przekaz. Jest księgą życia, piękną i mądrą, z której każdy z nas może czerpać. Dlatego osiągnęła astronomiczny pułap 3 900 milionów egzemplarzy.

artykuł

Dlaczego czytamy książki?

19:38

Książki towarzyszą człowiekowi od niepamiętnych czasu. Opowieści, początkowo przekazywane ustnie, potem spisywane na pergaminach, przepisywane w skryptoriach przez mnichów przy blasku świec aż w końcu, dzięki wynalazkowi Jana Gutenberga, drukowane na szerszą skalę. Kiedyś warte kilka wsi, dziś to dla nas właściwie chleb powszedni. Wystarczy tylko pójść do biblioteki albo odwiedzić najbliższą księgarnię. Jedno się nie zmieniło, mimo upływu lat. Wciąż rozpalają wyobraźnię ludzi na całym świecie, poszerzają horyzonty, pogłębiają wiedzę, opowiadają nowe historie. I chociaż wielu wieszczyło niezbyt optymistycznie, że rozwój nowoczesnych technologii, Internetu czy telewizji stanie się dla książek gwoździem do trumny, to czytelnictwo nie wymarło. Nadal ma się dobrze. Dlaczego? Dlaczego czytamy książki?


Trampolina
Jestem pewna, że gdyby zadać to pytanie, wielu odpowiedziałoby, że książki to po prostu odskocznia od rzeczywistości. Coś, co pozwala złapać dystans, na chwilę oddalić się od wszystkiego, co nas martwi, boli, smuci, z czym nie do końca dajemy sobie radę. Dzięki książkom z łatwością możemy się zrelaksować, odprężyć, zapomnieć o całym świcie. To taka trampolina, pozwalająca dotknąć gwiazd, a za kilka chwil powrócić znów na ziemię.

19485025911 866f1f3782

Drugie życie i worek doświadczeń

Czytając książki, nie jesteś już Krysią, Marysią czy Zosią. Możesz być, kim chcesz. Poławiaczem pereł, himalaistą, japońską księżniczką, kosmonautą czy elfem. Możesz być nawet tym, kim wcale nie chcesz być. Seryjnym zabójcą, więźniem, afgańskim uchodźcą, szaleńcem, grasującym po ulicach wielkiego miasta... Tak czy inaczej, dzięki książkom zdobywamy doświadczenia, do których najpewniej nie mielibyśmy dostępu, przeżywamy coś, co jest poza naszym zasięgiem, poznajemy nieznane nam światy i rzeczywistości za zamkniętymi drzwiami. Pobieramy życiową lekcję, która może nam się jeszcze kiedyś przydać. Gromadzimy wiedzę, poznajemy świat i ludzi z różnych części globu.

Skrzydła zwane wyobraźnią

Książki rozwijają naszą wyobraźnię, jak mało co. Czynią nas twórczymi, kreatywnymi ludźmi z milionem pomysłów na minutę. To, co innym nie przyszłoby nawet do głowy, dla nas nie jest już niczym dziwnym. Książki inspirują nas, często mówią: "Trzeba być odważnym w marzeniach" albo "Nie ma rzeczy niemożliwych". Pomagają nam uruchomić naszą wyobraźnię, z którą przecież życie jest dużo łatwiejsze, a już na pewno ciekawsze.
Biuro matrymonialne

Nie ważne czy mówimy o Kmicicu, panu Darcy, Mistrzu, Wokulskim czy Aragornie... Książki były, są i mam nadzieję będą źródłem postaci, w których można się zakochać. ;) Choć spotkać już niestety niekoniecznie...

Książniczka

Ucieczka do lepszego świata. Recenzja książki "Kiedy księżyc jest nisko"

18:13

W czasach, kiedy dosłownie zalewa nas zewsząd potok informacji o uchodźcach, tłumnie zmierzających ku Europie w poszukiwaniu lepszego życia, książka Nadii Hashimi po prostu spada z nieba. Seria zamachów zorganizowanych przez Państwo Islamskie spowodowała, że w mieszkańcach Starego Kontynentu obudziła się duża nieufność wobec przybyszów z Azji czy Afryki. Miejscami przeradza się ona w strach, rodzący coraz większą agresję i nienawiść. Z perspektywy przeciętnego Europejczyka napływ imigrantów stał się potencjalnym zagrożeniem dla jego bezpieczeństwa i wolności. A jak to wygląda z perspektywy uchodźcy? Nie religijnego fanatyka-terrorysty, ale człowieka, który marzy tylko o tym, by wreszcie odnaleźć pokój i zapewnić godne życie swoim dzieciom? Odpowiedź na to pytanie czytelnik znajdzie w opowieści Feriby.

Afganistan to piękny, ale niebezpieczny kraj. Feriba zdawała sobie z tego sprawę, kiedy patrzyła na rakiety rujnujące domy jej rodzinnego miasta. Każdego dnia stawała się niemym świadkiem ludzkich tragedii, żyła w strachu i pod groźbą nagłej, nieoczekiwanej śmierci. Nagle jednak nastąpił przełom, który zmusił ją do szybkiego działania. Chcąc zapewnić swoim ukochanym dzieciom lepsze (a może po prostu normalne) życie postanowiła wyruszyć w śmiertelnie niebezpieczną wyprawę do Europy.

"Kiedy księżyc jest nisko" to niewątpliwie niezwykle poruszająca powieść o silnej kobiecie, która w decydującym momencie swojego życia, nie zawahała się postawić wszystkiego na jedną kartę. To historia matczynej miłości, która nie cofnie się przed niczym, by tylko ratować swoje dzieci. Feriba jest postacią bardzo autentyczną, niepozbawioną ludzkich wad i słabości. Razem ze swoimi pociechami odczuwa olbrzymi strach przed każdym następnym dniem, ma świadomość tego, że w każdej chwili może zostać z powrotem odesłana do Afganistanu, a mimo to znajduje w sobie wystarczająco dużo determinacji, by wciąż iść naprzód. I walczyć wbrew nadziei.

Ale ta historia nie należy tylko do Feriby, ale także do jej starszego syna, Selima, który w pewnym momencie zostaje zmuszony do równoległego jej prowadzenia. To opowieść zagubionego chłopaka, który za wcześnie osiągnął dorosłość, którego życie zmusiło do prowadzenia bezwzględnej walki o przeżycie, często wbrew panującym zasadom. Selim zobaczył za dużo, by mógł zacząć wszystko na nowo i powrócić w spokojnej Anglii do czasu błogiego dzieciństwa.

Ta powieść pokazuje to wszystko, czego wolelibyśmy nie widzieć. Wyładowane uchodźcami, niebezpieczne tratwy, sunące po Morzu Śródziemnym. Imigrantów przyczepiających się do podwozi wielkich ciężarówek czy w ciemności przemierzających ciasne tunele kolejowe. Widzimy dzielnicy nędzy w Grecji czy we Włoszech, kartonowe chaty kryte plastikiem, pozbawione wody i elektryczności. Widzimy cieszące się złą sławą obozy dla uchodźców. "Kiedy księżyc jest nisko" ukazuje nam przerażającą rzeczywistość pozbawionego godności człowieka, który potrzebuje przecież tak niewiele. Bezpiecznego domu.

Podczas czytania powieści dostrzegłam pewne nierówności. Miałam wrażenie, iż niektóre rozdziały nie były wcale pisane przez tą samą osobę. Część I książki wydaje się zdecydowanie lepsza, a już na pewno bardziej dopracowana. Narrację Feriby czyta się z wielką przyjemnością, przy okazji zapoznając się z kulturą arabską i stylem życia w państwie zdominowanym przez muzułmanów. Końcówka jednak nie wypadła aż tak dobrze. Wydawała się być napisana w pośpiechu, już bez tego początkowego polotu.

Mimo wszystko, warto jednak poświęcić czas na zapoznanie się z rzeczywistością, która jest przecież tuż obok nas, a może na którą nieświadomie przymykamy oczy. Poznajcie historię Feriby i jej dzieci, ale również milionów innych uchodźców zmierzających ku lepszemu światu!

Książniczka

Mało pozytywnie. Czyli słów kilka o "Poradniku pozytywnego myślenia" Matthew Quicka

19:56

"Poradnik pozytywnego myślenia" to tytuł niezwykle sugestywny. Jeden rzut oka na sympatyczną, filmową okładkę i czytelnik zaczyna wyobrażać sobie nie wiadomo co. Myśli, że ta książka może zmienić jego życie, nauczy go, jak pielęgnować w sobie wiarę w lepszą przyszłość i optymizm nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach, jak myśleć pozytywnie i patrzeć na wszystko z zupełnie nowej perspektywy... Jeden tytuł i ludzie, w zamian za opanowanie umiejętności patrzenia przez różowe okulary, gotowi są pognać do biblioteki czy nawet bez zastanowienia włożyć książkę do swojego koszyka. Na "Poradnik pozytywnego myślenia" łatwo się "nadziać" właśnie dzięki temu pozytywnemu pierwszemu wrażeniu. Potem pozostaje już tylko mimowolne zgrzytanie zębów i wrażenie, że to, co najlepsze w tej książce (czyli tytuł) już za nami.
Jeśli bardzo się czegoś pragnie, zawsze jest nadzieja.
Pat mimo wszystko myśli pozytywnie. Żyje w przeświadczeniu, że jego życie jest tylko filmem, który wkrótce zakończy się happy endem. Co z tego, że opuściła go żona? Co z tego, że właśnie wrócił z zakładu psychiatrycznego, nie panuje nad sobą, a jego relacje z ojcem nie należą do najlepszych? Co z tego, że musi walczyć z niechcianym towarzystwem pięknej Tiffany, a na dodatek prześladuje go piosenka Kenny'ego G.? To wszystko nic. Remedium na wszelkie problemy są setki brzuszków dziennie, wiele przebiegniętych kilometrów, kilka klasyków literatury amerykańskiej, ćwiczenie bycia miłym oraz garść kolorowych pastylek.
Hemingway kłamie.
Pomysł na książkę wydaje się po prostu wymarzony. Po kilku pierwszych stronach czytelnik, wprowadzony do świata Pata, który początkowo wydaje się rozmazany i niejasny, zaczyna czuć wzmagającą się ciekawość. Zastanawia się nad przedstawioną rzeczywistością, próbuje znaleźć odpowiedź na pojawiające się znaki zapytania i z niecierpliwością czeka na dalszy rozwój wypadków. Ale niestety akcja powieści nie za bardzo chce się rozwijać... Raczej wlecze się powoli, skupia na mało znaczących szczegółach i rozwleka w nieskończoność to, co właściwie nic nie wnosi do fabuły (zdecydowanie za dużo miejsca poświęcono meczom futbolu i obszernym opisom sytuacji drużyny Orłów). W końcu nie wiadomo już, czy kontynuować lekturę, czy po prostu dać sobie z tym wszystkim spokój. Pobudzona ciekawość zaczyna przechodzić w rozdrażnienie aż w końcu na polu bitwy pozostaje tylko znudzenie i towarzyszące mu pytanie: "O co właściwie w tej książce chodzi?".

Może rzecz miałaby się zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że "Poradnik pozytywnego myślenie" jest debiutem Matthew Quicka (chociaż bywają przecież debiuty dobre czy nawet rewelacyjne). Książka napisana jest językiem zbyt prostym, by czytanie sprawiało prawdziwą przyjemność. Relacja wydarzeń sprawia wrażenie, jakby wyszła spod ręki przedszkolaka, choć być może jest to stylizacja na tok myślenia mężczyzny po przejściach, który, wobec pobytu w szpitalu psychiatrycznym, cofnął się w rozwoju. Mimo wszystko podążanie za tymi nieskomplikowanymi komunikatami wcale nie sprzyja lekturze, lecz raczej jest zajęciem niezwykle nużącym i żmudnym.

Bohaterowie powieści wydają się szarzy i mało interesujący. Żadna z postaci nie jest w stanie na dłużej przykuć uwagi. W rezultacie "Poradnik pozytywnego myślenia" wydaje być się dziełem wymuszonym, nijakim, bez polotu. Książką, która nic do życia nie wnosi, nie mówiąc już o spodziewanych przemianach. Książką, której równie dobrze można nie przeczytać wcale. 

animowane

Miłość syreny i inne historie, czyli Krótki Przewodnik po filmach Disneya #2

18:38

Witajcie!
Po blisko miesięcznej przerwie pora na kolejną odsłonę Krótkiego Przewodnika po filmach wujka Disneya. Na dzisiaj przygotowałam dwie kultowe produkcje, które śmiało można określić klasyką swojego gatunku. Nie ma mowy, by ktoś ich wcześniej nie oglądał, nie mówiąc już o sytuacji, w której ich tytuły brzmiałyby obco. Te filmy po prostu są czymś, z czym wcześniej czy później się stykamy, będąc dziećmi. Łączy je jedno. Miłość, która nie zważa na przeciwności, która łamie stereotypy i schematy. No i oczywiście uczy nas marzyć, nawet wtedy, gdy nasze pragnienia wydają się nierzeczywiste i niemożliwe do zrealizowania. Musimy o nie tylko trochę powalczyć.
Obiecuję, że tym razem będzie krótko i na temat, jak na Krótki Przewodnik po Disney'u przystało. :)

"Piękna i Bestia"


animation film disney vintage christmas"Piękna i Bestia" to jeden z tych filmów, w których nie znałam umiaru, będąc jeszcze pacholęciem. Historia pięknej dziewczyny i mało urodziwego, lecz za to wzbudzającego sympatię Bestii od początku podbiła moje serce. Może dlatego, że starannie utrwalany przez całe wieki schemat nie został tutaj powtórnie użyty. W każdej "porządnej" bajce jest przecież piękna księżniczka (najlepiej jeszcze, żeby owa piękność była złotowłosa), jest także cudny i nudny młodzieniec, względnie rycerz w lśniącej zbroi, ratujący sierotkę uwięzioną w wieży. Potem wszystko idzie już jak z płatka. Biorą ślub, urządzają huczne wesele, na które spraszają pół królestwa (dokładnie to pół królestwa, które obiecał wybawcy ojciec dziewczyny) i żyją długo i szczęśliwie.

A jak jest w "Pięknej i Bestii"? Olśniewającego księcia brak. Darmo doszukiwać się także odważnego rycerza. Jest za to Bestia, skrywający pod niezbyt zachęcającą powierzchownością, kochające i czułe serce. Łatwo jest kochać kogoś, kto od samego początku wzbudza nasz zachwyt (patrz: złotowłosy przystojniak w koronie), trudniej przekonać się do osoby, która wzbudza nasz lęk. Trzeba mieć odwagę, by odkryć jego prawdziwe oblicze, nie zrażać się murem niedostępności i oschłości. Dlatego właśnie ta historia jest tak niezwykła. Bo pokazuje, że nie warto ufać własnym oczom, ale posłuchać serca.

Swoją drogą szkoda, że mainstreamowej tradycji musiało stać się zadość i Bestia koniec końców przestał być Bestią. W roli wymuskanego książątka prezentował się znacznie gorzej. Mimo to serdecznie polecam wszystkim fanom bajek, którzy nie zrażają się śpiewającym i podgrygującym w rytm muzyki, porcelanowym serwisem do herbaty.
 disney beauty and the beast disney kiss

"Mała Syrenka"


"Mała Syrenka" to niewątpliwie jedna z najbardziej przytłaczających i depresyjnych baśni Andersena. I właśnie na podstawie tego utworu dobry Disney postanowił zrealizować film, który, Bogu dzięki, swoją fabułą znacznie różni się od pierwowzoru. Tak więc po historii, po której zostaje płacz i zgrzytanie zębów nie pozostał nawet ślad. Przemysł chusteczkowy z pewnością nadal nad tym ubolewa, ale "Mała Syrenka" w disneyowskiej odsłonie stała się kolejną wspaniałą bajką z kolejnym, lecz nieprzeszkadzającym w najmniejszym stopniu nikomu, happy endem. 
disney ariel the little mermaid little mermaid

I tutaj zakochanej parze dużo brakuje do modelu standardowego. Wystarczy wspomnieć, że jedną ze stron jest syrena o wdzięcznym imieniu Ariel (teraz przywodzącym na myśl skojarzenia proszku do prania). Zakochana po płetwę w czarującym przedstawicielu lądowego świata oraz wiedziona młodzieńczym buntem (taki wiek) postanawia opuścić na zawsze podmorskie królestwo swojego ojca, Trytona. W tym celu gotowa jest podjąć każdą, nawet najbardziej karkołomną decyzję.

I ta produkcja również zachwyca piękną, inspirowaną baśnią Andersena historią. A gdy jeszcze do tego na ekranie pojawia się okrutnie zła, choć równie intrygująca postać, to podążanie za bajkową akcją staje się prawdziwą przyjemnością. 
Podróż z podmorskiego do lądowego świata staje się jeszcze przyjemniejsza dzięki wspaniałym piosenkom śpiewanym już nie przez porcelany imbryk i filiżanki, ale wszystko, co tylko ma na to ochotę. 

Książniczka

Wakacyjne plany czytelnicze

18:42

W ostatnim czasie w  książkowej blogsferze dosłownie zaroiło się od list z książkami na wakacje. W takich właśnie postach Kasia B., Marysia C. czy też Pelagia A. piszą o swoich planach na poszerzanie czytelniczych horyzontów. Prezentują wykaz pozycji, od których liczby może zakręcić się w głowie, ustalają plan minimum, maksimum, ogłaszają wszem i wobec swój udział w wyzwaniach, które je niezmiernie cieszą, mnie zaś tylko przerażają.
A co pisze w tym czasie Kania Frania? Nic. Bo czytelniczy plan Kani Frani na wakacje nosi wdzięczny tytuł: "Brak planu". Jak zawsze. Dlatego już dzisiaj wiem, że to, co już przeczytałam i jeszcze przeczytam jest niemal tylko i wyłącznie sprawą ślepego losu. I jak na razie wydaje mi się, iż ta metoda działa całkiem nieźle. 

Istnieje jednak grupa książek, z którymi chętnie zaznajomiłabym się w ten miły, letni czas. Bo czy istnieje lepszy moment na odrabianie czytelniczych (tak po prawdzie, to każdych) zaległości niż wakacje? Chyba nie. 
Zatem, nie przedłużając, oto one. Książki, które chętnie bym przeczytała, które być może w najbliższych dniach czy tygodniach wpadną w moje ręce, ale z przyczyn ode mnie niezależnych, może stać się zupełnie odwrotnie. 

"Małe życie" 

Mówią, że nie można oceniać książki po okładce, ale w przypadku "Małego życia" naprawdę trudno pozostać wiernym tejże zasadzie. Fabuła także zapowiada się obiecująco.W tej powieści jest coś intrygującego i czuję, że powoli przyciąga mnie jak magnes. A to uczucie staje się tym silniejsze, im więcej widzę recenzji i opinii. 

"Poradnik pozytywnego myślenia"

To książka z serii "Zawsze chciałam przeczytać, ale jakoś mi nie było po drodze". Tym razem się jednak nie wymknie. W chwili, gdy piszę te słowa leży spokojnie na blacie mojego biurka i czeka na swój moment. Optymizmu nigdy za wiele, pozytywne myślenie czyni cuda, więc liczę na to, że czegoś się z tej powieści nauczę.

"Przypadek Adolfa H."

Zastanawialiście się kiedyś, co by się stało, gdyby Adolf Hitler został jednak przyjęty do szkoły artystycznej? Jak teraz wyglądałby świat? Jak potoczyłoby się nie tylko jego życie, ale też życia milionów ludzi ze wszystkich zakątków globu? Czy nazwisko Hitlera znajdowalibyśmy teraz jedynie w podręcznikach do historii sztuki i albumach z dziełami dwudziestowiecznych artystów? Czy pisalibyśmy o nim wypracowania w szkole jako wybitnym przedstawicielu ubiegłego stulecia? E.-E. Schmitt, autor absolutnie wspaniałego "Oskara i Pani Róży" usiłuje odnaleźć odpowiedź na to pytanie. I tej właśnie odpowiedzi jestem niezmiernie ciekawa.

"Wojna i pokój"

A oto lektura, przez którą zamierzam z powodzeniem przebrnąć (nazwałabym ją książką większego kalibru) w ramach poznawania arcydzieł światowej literatury. Wcześniej czy później i tak przyszedłby na nią czas, więc może zdecyduję się na tę pierwszą opcję?

"Tove Jansson: Mama Muminków"

Kto nie zna Muminków, ten chyba nigdy nie był dzieckiem. Jako wielka fanka tych bajkowych postaci wpadłam na trop bardzo interesującej biografii, opowiadającej właśnie o Tove Jansson. Wymyślić takie Muminki to przecież nie byle co! Wystarczy tylko o wspomnieć, że królują w wyobraźni dzieci z całego świata nieprzerwanie od wielu dziesięcioleci...

Książniczka

Cień geniuszu. Recenzja "Cienia wiatru" C.R. Zafona

09:17

Barcelona. Pierwsze lata po wojnie. Ponure uliczki przesycone zapachem głodu, śmierci i strachu. Smutni, zagubieni w labiryncie miasta ludzie, snujący się po nim niczym swoje własne cienie. A wśród nich tajemniczy człowiek z twarzą poparzoną do tego stopnia, że wydaje się wcale jej nie mieć. Człowiek bez powiek i warg. Człowiek bez uśmiechu, wionący zapachem spopielonych książek.

Kiedy Daniel Sempere, przywiedziony przez swego ojca do Cmentarza Zapomnianych Książek, wśród setek zakurzonych woluminów dostrzega "Cień wiatru" zupełnie nieznanego pisarza, Juliana Caraxa, nie wie jeszcze, że tym samym rozpoczyna najniebezpieczniejszą przygodę życia. Odtąd jego losy nieodwracalnie splatają się z losami zagubionego w wirze historii twórcy. Daniel, zafascynowany twórczością Caraxa, postanawia poznać jego historię, zgłębić każdy pozostawiony ślad. Powoli zbliża się do rozwikłania zagadki życia pisarza, rzucając światło na cień mrocznej tajemnicy.

"Cień wiatru" to historia, która urzeka od pierwszych stron czymś, co wielu próbowało nazwać, ale dotąd nikomu się to nie udało. To jest właśnie to "coś", co sprawia, że książka zaczyna wykraczać poza rzeczywistość znaną i łatwą do sprecyzowania, staje się arcydziełem. Czytelnik z łatwością może to poczuć już od pierwszej strony, zagłębiając się w świat wykreowany z wielką starannością, a mimo to doprawiony sporą dozą magii i spowity tajemnicą. Żadne słowo w tej książce nie jest zbyteczne, w żadnym miejscu nie odnosi się wrażenia, że czegoś brakuje. Wszystko dzieje się wtedy, kiedy dziać się powinno, właściwi ludzie porozstawiani są na swoich miejscach, misternie utkana siateczka zaskakujących powiązań zadziwia swoją autentycznie trudną do rozszyfrowania budową. Krok po kroku czytelnik zdobywa nowe informacje, by w końcu odkryć, że tak naprawdę żył z daleka od prawdy, był mamiony jedynie marami przeszłości, nękany niejasnymi przeczuciami, którym łatwo dał się zwieść. Podczas lektury "Cienia wiatru" nie ma miejsca na rozczarowania. Powieść nie ma momentów słabszych i gorszych. Po prostu jest całością, cieniem ideału i doskonałości. Od początku do samego końca.
Sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec.
"Cień wiatru" pozwala zanurzyć się w atmosferę Barcelony pierwszych lat po wojnie. Poznać szarość barcelońskiego dnia, smutek zawiedzionych nadziei i rozpacz utraconych chwil, ale także ogień namiętności. Nie sposób oderwać się od historii, która pochłania człowieka niemal momentalnie. Poznawanie tego świata tak przepełnionego nieszczęściem i przygniecionego ogromem ludzkich tragedii, a jednocześnie tak urzekającego i budzącego ciekawość, staje się prawdziwą ucztą dla duszy. Czytelnik delektuje się gorzkim smakiem przedstawionej w "Cieniu wiatru" rzeczywistości, powoli zostaje zalewany przez setki różnych uczuć. I choć w czasie lektury przy niegasnącym podekscytowaniu przeważa dojmujący smutek czy nawet przerażenie, to zdarzają się momenty, w których nie sposób nie roześmiać się w głos. "Cień wiatru" to po prostu zachwycająca, a przy tym niezwykle intensywna podróż po przedziwnych kolejach ludzkiego losu.
Czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej.
Autor jest absolutnym mistrzem w swojej dziedzinie. Bawi się słowem, maluje swój świat nieznanymi barwami. Jego język przetykany jest wieloma porównaniami, poetyckimi metaforami, które w innych okolicznościach irytują, tutaj nadają powieści właściwego kolorytu. Świat Zafona przypomina zbiór pięknych, starych fotografii, luźno spiętych ze sobą obrazów, kryjących w sobie czarodziejską moc.

"Cień wiatru" to książka, która zachwyca. Dzieło, którego nie zapomina się mimo upływu lat. Bo trudno wymazać z pamięci nieprzeciętnych postaci, ich charakterów odmalowanych z taką dokładnością, ich kalekich serc i dusz, kryjących w sobie wiele tajemnic. Trudno zapomnieć także tak znakomicie skonstruowanej fabuły, w której losy różnych ludzi- dobrych, złych, naiwnych, pogubionych, mściwych, kochających, szalonych, genialnych- łączą się w jedną całość. 
"Cień wiatru" wiedzie nas przed szlak miłości przeklętej, nieszczęśliwej, niewolnej od słabości, całkowicie niedoskonałej. Miłości, która zatruwa serca, łamie życia, budzi wielkie namiętności. Ale przede wszystkim opowiada o czymś, czego nie da się wyrazić słowami. O czymś, co trwa i pozostaje, gdy kończą się wszystkie historie. O czymś, co jest tylko cieniem.
Istniejemy póki ktoś o nas pamięta.

Kidd

Miłość pachnąca miodem. Recenzja "Sekretnego życia pszczół" Sue Monk Kidd

18:11

Kto z nas nie marzył o swoim idealnym miejscu na ziemi? Miejscu, w którym niepodzielnie panuje miłość, dobroć i pokój? Gdzie wszyscy są sobie bardzo bliscy, wspierają się w trudnych momentach życia i podają pomocną dłoń, gdy nie mamy już sił dłużej iść przed siebie? Kto nie rozmyślał o domu, dodającym odwagi, leczącym wszystkie duchowe zranienia, uczącym wiecznej pogody ducha? Takie właśnie miejsce wykreowała Sue Monk Kidd, obdarzając tym samym dużą dawką pozytywnej energii nie tylko główną bohaterkę książki, ale także jej czytelników.

Lily Owens żyje na plantacji brzoskwiń wraz ze swoim ojcem-tyranem, stosującym metody wychowawcze rodem ze średniowiecza oraz ukochaną służącą, Rosaleen, od wielu lat zastępującą jej matkę. Pewnego dnia, pod wpływem silnych emocji,narastającego poczucia winy i niezrozumienia, dziewczyna postanawia uciec z domu, by poszukać prawdy o przeszłości swojej rodziny. Wykorzystując wskazówkę znalezioną na odwrocie tajemniczego obrazka z Czarną Madonną, udaje się do Tiburtonu, gdzie znajduje schronienie w domu trzech, sprawiających wrażenie niezrównoważonych psychicznie, sióstr, zajmujących się prowadzeniem pasieki. Pod opiekuńczymi skrzydłami kobiet dziewczynka odzyskuje pewność siebie i zyskuje poczucie własnej wartości.

"Sekretne życie pszczół" to książka, którą czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Powieść zabiera nas do Karoliny Południowej i pozwala poczuć klimat amerykańskiej prowincji. Lektura tej książki to takie krótkie wakacje wśród pszczół, beztroska pachnąca miodem, sielanka... Która nieoczekiwanie okazuje się złudzeniem. Początkowo czytelnik ma wrażenie, że nic nie jest w stanie go w tej książce zadziwić, że jest to jedna z tych typowych, amerykańskich powieści pisanych "ku pokrzepieniu serc". A jednak! Powieść ta zadziwia niemal na każdym kroku. Kiedy wydaje się, że w książce za wiele jest optymizmu, a poziom słodyczy staje się nie do zniesienia, stajemy się świadkami nieoczekiwanych okoliczności. Po przeżyciu beztroskich chwil szczęścia, musimy stawić czoła osobistym tragediom. Zmierzyć się z trudnymi decyzjami innych oraz prawdą. Prawdą o tych, na których zależy nam najbardziej.

Szczególną cechą świata jest to, że kręci się dalej bez względu na to, jakie spotykają nas nieszczęścia.

To, co zachwyca w tej książce to postacie. Bohaterowie tak cudownie różni i barwni, szaleni, źli, dobrzy, pogubieni... A wszyscy wpisani w bieżącą sytuację polityczną w kraju (prawa wyborcze wywalczone przez Murzynów), która na swój sposób kieruje ich losami. Największą sympatię budzą oczywiście trzy czarnoskóre siostry, z których każda tak znacząco różni się od drugiej. Ale to, co je łączy to wielka miłość, przezwyciężająca każdą przeszkodę. Kobietom udało się stworzyć miejsce idealne, w którym żyją w zgodzie z naturą, niemal według tych samych zasad, jakimi kierują się pszczoły. Tytuł nabiera metaforycznego znaczenia. W tym przypadku pszczołami wcale nie są zwierzęta, ale wspólnota kobiet, otaczająca się nawzajem troską i ciepłem, żyjąca i pracująca razem, wspólnie dzieląca chwile radości i smutku.

Czy wiesz, że w jednym z eskimoskich języków są trzydzieści dwa słowa oznaczające miłość?- powiedziała August. - A my mamy tylko to jedno. Jesteśmy tacy ograniczeni.
Pszczoły Miodne, Pszczoły, Gałąź, Pszczeli Rój, Owadów
Najpiękniejsze jest jednak krzepiące przesłanie "Sekretnego życia pszczół". To niezwykle pocieszająca książka o sile miłości i sekretnej mocy kobiet. Naprawdę znakomita na wszystkie momenty zwątpienia, chwile, kiedy nam jest ciężko, a świat wydaje się taki zły. Powieść porusza niezwykle ważne tematy dorastania, poszukiwania własnej tożsamości, ale również godzenia się z przeszłością, która tak bardzo nas rani. "Sekretne życie pszczół" uczy wiary i nadziei na lepsze jutro bez względu na wszystko. Mówi, że zmiana jest zawsze możliwa, a każdą ranę zaleczyć można miłością... i odrobiną miodu. Miód jest przecież dobry na wszystko.


Książniczka

Gorzkie powroty w "Idź, postaw wartownika" Harper Lee

18:00

Odkąd tylko "Idź, postaw wartownika" zagościło na półkach księgarni, byłam pewna, że przeczytanie tej pozycji jest tylko kwestią czasu. Nie mogło być inaczej. Ja- absolutnie zachwycona "Zabić drozda", czyli moim zdaniem wybitną, niezwykłą książką, pretendującą do miana arcydzieła, postanowiłam powrócić do Maycomb, z którym czułam się w pewien sposób związana i, które swojego czasu dostarczyło mi tylu uniesień i wzruszeń.

Jak się okazało, nie tylko ja powracałam do Maycomb. Do swojego rodzinnego miasta z dalekiego Nowego Yorku nadciągała także Jean Louise, którą ze znanym nam z "Zabić drozda" Skautem łączy tylko godny pozazdroszczenia talent do wpadania w tarapaty oraz odrobina szaleństwa, na prowincji nie zawsze znajdująca zrozumienie. Młoda, dorastająca kobieta powraca do domu z wielkiego miasta, ale tam nic już nie jest takie samo. Stary dom został sprzedany, ojciec zmaga się z ciężką chorobę, która z silnego, niezłomnego, krzepkiego człowieka uczyniła go zniedołężniałym staruszkiem, Henry z towarzysza zabaw wyrósł na obiecującego prawnika i liczy na to, że ich przyjaźń wkrótce uda mu się przekuć w coś więcej. Ale, co najważniejsze, w małym, prowincjonalnym Maycomb wieje wiatr wielkich zmian. W Ameryce Murzyni ubiegają się o prawa obywatelskie, prężnie działają organizacje walczące o godność czarnoskórych, ruch staje się coraz silniejszy i zyskuje liczbę nowych zwolenników na Północy. Ale mieszkańcy Południa nie potrafią się z tym pogodzić, boją się o swoją pozycję, zamykają się w schematach, stereotypach, przyzwyczajeniach... Rośnie napięcie między obiema stronami- to widać na pierwszy rzut oka. Rozgrywa się przecież ostateczne starcie, które zadecyduje o przyszłości nie tylko Alabamy, ale także całych Stanów Zjednoczonych.
Uprzedzenie- to brudne słowo- oraz wiara- słowo jakże czyste- mają ze sobą coś wspólnego: zaczynają się tam, gdzie kończy się rozum.
"Idź, postaw wartownika" to książka o gorzkich, rozczarowujących powrotach. To także opowieść o konfrontacji przeszłości z teraźniejszością. Główna bohaterka wciąż poszukuje prawdy o sobie i swoich bliskich. Poszukuje także autorytetu, drogowskazu, wskazówki, zgodnie z którą mogłaby zacząć żyć. Tak, jak Jean Louise, każdy z nas, wkraczając w dorosłość musi zmierzyć się z tym, co było, by otworzyć nową kartę swojego życia. Coś, co niegdyś wydawało się Idyllą, mistyczne miejsce dzieciństwa w końcu przestaje istnieć. Nie ma już powrotu do tego, co przeminęło- pozostają tylko wspomnienia.
Wyspą każdego człowieka, Jean Louise, jego wartownikiem, jest sumienie.
 Harper Lee w swojej powieści rozprawia się także z tym, co w nas najgorsze. Z naszym ograniczeniem, zakotwiczeniem w głupocie, egoizmie, nieumiejętności dostrzeżenia innych ludzi, gdy w grę wchodzą nasze interesy. Uprzedzenie to to, co nami steruje, wiąże nam ręce, sieje niepokój. My, ludzie, jesteśmy spętani naszymi uprzedzeniami, które często nie posiadają żadnego uzasadnienia. Budujemy mury ot tak, bez powodu. A nader wszystko boimy się zmian, nawet jeśli są one konieczne.

Niewątpliwie, "Idź, postaw ratownika" porusza tematy ważne. Całkiem dużo znajdziemy w niej o dojrzewaniu, dorastaniu, młodzieńczej miłości czy relacjach ojca z córką. Mnie jednak powieść ta rozczarowała. I to na dwa sposoby. Tak, jak Jean Louise, rozczarowało mnie to, co zastałam w mieście, rozczarowali mnie jej bliscy: Henry czy Atticus, który w "Zabić drozda" urósł do rangi bohatera, herosa, boga... "Idź, postaw wartownika" ściągnęło mnie na ziemię. Nie ma Arkadii, nie ma ludzi idealnych, nie ma miłości, z której nie dałoby się zrezygnować. Kolejne rozczarowanie przyniosła mi sama budowa powieści. Całość okazała się niezbyt przemyślana, nazwałabym tę książkę raczej przemielonym miszmaszem. Trochę o prawach czarnoskórych, trochę o miłości, trochę o rodzinie... Wszystko i nic. Wszystkiego za dużo. Za dużo wspomnień. Czasami chciałoby się, żeby książka zaczęła wreszcie żyć własnym życiem, ale ona umiera zanim rozwija skrzydła.

Mimo wszystko, zachęcam do lektury wszystkich wiernych czytelników "Zabić drozda", którzy chcieliby powrócić do Maycomb i nie boją się rozczarowań.